Od czasu do czasu hollywoodzcy twórcy serwują nam historie, w których dawni, mityczni bohaterowie pojawiają się na Ziemi we współczesności.
Na przykład Arnold Schwarzenegger wcielał się w wędrującego po Nowym Jorku Herkulesa, Chris Hemsworth w zesłanego na Ziemię Thora, natomiast która z aktorek będzie księżniczką Amazonek znaną jako Wonder Woman, wciąż jeszcze nie wiadomo. Film o jej przygodach zapowiadany jest na rok 2017, ale czy rzeczywiście powstanie, czas pokaże.
Najczęściej scenarzyści sięgają więc po odznaczających się nadludzką siłą herosów, ale od tej reguły bywają i wyjątki. Jednym z nich jest film o Terpsychorze – antycznej muzie „radującej się w tańcu”, którą w 1953 roku zagrała sama Rita Hayworth.
Angielski tytuł tej, wyreżyserowanej przez Alexandra Hall’a produkcji to „Down to Earth”. Opowiedziana w niej historia zaczyna się od prób do brodwayowskiego musicalu o swingujących, mitycznych muzach. Spektakl ma być typowym, rozrywkowym przedstawieniem, w którym wierność antycznym realiom nie jest najważniejsza. Liczą się jazzowe, przebojowe kompozycje oraz dowcipne (często frywolne) teksty, w których muzy śpiewają o swoich licznych, miłosnych przygodach ze śmiertelnikami oraz o tym, że wolą popijać szkocką niż ambrozję.
Ze znajdującego się w zaświatach szczytu góry Parnas spogląda na to wszystko Terpsychora i rzecz jasna wpada w szał. Muzy nie uganiają się przecież za mężczyznami. Są bowiem wyjątkowo uduchowionymi stworzeniami, natchnieniami artystów, a poza tym… pije się nektar, nie ambrozję!
Postanawia więc udać się na Ziemię i zrobić porządek w musicalu, którego autorem jest młody i przystojny Danny Miller (wcielił się w niego Larry Parks). Oczywiście początkowo nic nie pójdzie po jej myśli, a kiedy wreszcie przeforsuje wszystkie swoje poprawki, okaże się że… nikt z widzów nie będzie chciał oglądać jej wersji musicalu. Zamiast bawiącego widzów show, publiczność dostała bowiem nudne, jak flaki z olejem, poetycko-baletowe odtworzenie starogreckich rytuałów, którego nie da się oglądać. Podobnego zdania są krytycy, którzy w recenzjach nie zostawili na „Swingujących muzach” suchej nitki.
mat. prasowy Ale jak to w musicalach bywa, z czasem wszystko się ułoży. Przedstawienie (w pierwotnej wersji Danny’ego) jednak stanie się hitem, a on i Terpsychora będą żyli długo i szczęśliwie, choć dopiero za czas jakiś. A dokładnie rzecz biorąc wtedy, gdy Danny znajdzie się w zaświatach (czyli po jego śmierci).
Mitycznych wątków i nawiązań jest w tym filmie całkiem sporo, choć oczywiście to tylko współczesna wariacja na antyczny temat. Z książek zbierających mity starożytnych Greków dowiedzieć możemy się o muzach dużo, dużo więcej.
Ich matką była Mnemosyne, ojcem Zeus. Siostry Terpsychory to Kalliope (muza poezji epickiej, a także retoryki i filozofii), Euterpe (muza poezji lirycznej), Urania (patronka astronomii i geometrii), Klio (muza historia), Erato (natchnienie poetów parających się poezją miłosną), Talia (muza komedii), Melpomene (muza śpiewu i tragedii) oraz Polihymnia (głęboko zamyślona muza podniosłej poezji chóralnej)... Narodzić miały się one w Pierii (jedno z podnóży góry Olimp), dlatego też czasem nazywa się je Pierydami. Z mitów wiemy, jednak, że Pierydy były córkami króla Pierosa, które przechwalały się, że są zdolniejsze, bardziej utalentowane od muz. Kiedy podczas specjalnego konkursu okazało się, że to nieprawda, Pierydy zamieniono w kawki.
Podobny, mityczny „epizod” miały muzy z syrenami, którym za karę powyrywały pióra. Oślepiły też i odebrały pamięć Tamyrisowi – poecie, który śmiał się nad nie wywyższać.
Jak widać mściwość i okrucieństwo nie były im obce, ale też nie można zapominać, że w dawnych, greckich wierzeniach, to właśnie one miały obdarować niewidomego Demodokosa pięknym głosem, czy „namaścić” na poetę pasącego owce Hezjoda, późniejszego twórcę eposu kosmogonicznego o powstaniu świata i pochodzeniu bogów. One też „przyniosły ludziom (…) lemosyne, zdolność zapominania o cierpieniu, ustanie trosk” – pisał Karl Kerényi w „Mitologii Greków” (wyd KR, 2002).
Siedzibą muz miał być Parnas – stamtąd wypływała bowiem Kastilia (ich święte źródło). Muzy tańczyły i śpiewały na ucztach bogów oraz pląsały w orszaku boga Apollina, będącego ich przywódcą, przewodnikiem. Z czasem ich świątynią stał się Musejon, a więc słynna Biblioteka Aleksandryjska.
Na koniec pozwolę sobie jeszcze raz wrócić do Terpsychory, którą czasem uznaje się za matkę wszystkich syren. Przede wszystkim jednak jest ona „nauczycielką korowodów” (bo i tak tłumaczy się jej imię). Nic dziwnego, że twórcy klasycznego, hollywoodzkiego musicalu jakim jest „Down to Earth” postanowili nakręcić film o swojej muzie-patronce. Nie dziwi też fakt, że obsadzili w tej roli Ritę Hayworth.
Do historii kinematografii przeszła ona przede wszystkim jako piękna, ale niebezpieczna femme fatale. Zaszufladkowano ją w ten sposób po rolach w filmach „Gilda” i „Dama z Szanghaju”. O tym, że przez długi czas była przede wszystkim gwiazdą musicali, niestety już zapomniano. A przecież sam Fread Astaire (którego automatycznie łączy się z Ginger Rogers), twierdził, że z nikim nie tańczyło mu się tak dobrze, jak właśnie z Ritą Hayworth.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?