Wczoraj rozpoczęła się druga edycja Bytom Film Festiwal. Tytułem otwierającym imprezę był dokumentalny obraz w reżyserii Rafała Skalskiego, który dopiero co pokazywany był na festiwalu w Locarno. Właśnie tam miał swoją światową premierę.
Bohaterem filmu Skalskiego jest trzydziestoletni Ball – Taj, który właściwie całe swoje dotychczasowe życie dzielił między pracę i imprezy. Teraz jednak postanowił wstąpić do buddyjskiego klasztoru Wat Khun Samut Trawat. Jak się okazuje, nie jest to jednak decyzja na całe życie, a tylko na… piętnaści dni.
Otóż w Tajlandii istnieje taka niepisana tradycja, zgodnie z którą każdy dorosły mężczyzna powinien wstąpić do klasztoru. 70 procent Tajów rzeczywiście decyduje się na taki krok, ale najczęściej staje się mnichami tylko na krótko. Mówi się nawet o „tymczasowych”, czy „dwutygodniowych” mnichach.
Czy w tak krótkim czasie człowiek jest jednak w stanie wyciszyć się? Nawrócić? Odkryć własną duchową głębię?
A buddyzm? Czy rzeczywiście jest to tak "skuteczna" (mistyczna) religia, jak się ją często przedstawia? A może to tylko mit? Coś, w co przedstawiciele zlaicyzowanych, zachodnich społeczeństw bardo chcieliby wierzyć, ale prawda jest zupełnie inna?
- Buddyzm kojarzy się – i tak się go zazwyczaj pokazuje w kinie – z uduchowieniem, spokojem. To się w nim podkreśla. W naszym „Mnichu z morza” jest nieomal zupełnie odwrotnie. Już sam rytuał święceń przypomina skrzyżowanie komunii z weselem. Przychodzi na nie setka osób, korowód ludzi idzie przez ulicę, gra orkiestra, rozrzucane są kwiaty. W takich warunkach Ball odkrywa, że ciszy nie znajdzie udając się do klasztoru. On musi ją znaleźć w sobie – mówił reżyser (wypowiedź z tekstu „Dwutygodniowy mnich”).
To, co dzieje się wewnątrz ukazanego na ekranie buddyjskiego klasztoru, nijak ma się do tego, co zobaczyć mogliśmy np. w „Kundunie” Martina Scorsese. Nie ma pięknych dziedzińców świątynnych. Nie ma Sacrum. Nie ma Tajemnicy. Skalski trafia tak naprawdę do miejsca, które przypomina skrzyżowanie wielkiego placu budowy ze śmietnikiem (nieporządek tam panujący jest zatrważający), zaś jego bohater, bardziej niż medytacją i lekturą świętych ksiąg, zainteresowany jest nowymi postami na Facebooku i tym, co za murami klasztoru porabiają jego znajomi. Znak czasów?
Nie do końca, bo przecież wciąż są ludzie, którzy sens, głębię, ducha, czy Sacrum próbują odnaleźć. Chociażby sam reżyser, który wiarę stracił (był katolikiem), ale wciąż jej szuka.
Właściwie jedyna rada, jaką od opata dostaje Ball brzmi "poczytaj święte księgi". Chłopak tylko je przekartkuje i odłoży na miejsce. A może właśnie wystarczyło poczytać...
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?
Nawrócony francuski rabin opowiedział niezwykłą historię swojego życia.