Pod presją wszechobecnego islamu wielu Europejczyków, którzy zupełnie utracili związek z chrześcijaństwem, zaczyna się zastanawiać, czy oddalając się od wiary ojców, nie zerwali z czymś, co ich najgłębiej określa.
Francuzi piszą dużo. Bibliografia Laurent’a Dandrieu może imponować. Wydawał już książki o Woodym Allenie i pisarzach prawicy lat 50., o architekturze w czasach Ludwika XIV i historii rocka. Jednak jego najnowsza książka „Église et immigration: le grand malaise” (w wolnym tłumaczeniu – „Imigracja: utrapienie Kościoła”) ma inny charakter. To nie erudycyjny esej, ale żarliwa suplika do autorytetów i opinii katolickiej o niepoddawanie się imigracjonistycznej ideologii współczesnego liberalizmu, której zasadniczą konsekwencją jest systematyczna islamizacja narodów zachodniej Europy. Sam Dandrieu jest zaangażowanym intelektualistą katolickim, biografem Fra Angelico i autorem studium o filozofii Gustave’a Thibona, a na co dzień – redaktorem działu kultury w prestiżowym tygodniku prawicowym „Valeurs Actuelles”.
Dandrieu odrzuca dychotomię „humanitarnej” otwartości i politycznej „odpowiedzialności”. Przypomina, że dobro wspólne i odpowiedzialność narodowa to wartości moralne, zasadnicze dla państwa i polityki. Polityk – jako człowiek – zawsze musi widzieć drugiego człowieka, sprawując władzę – musi widzieć jeszcze trzeciego, piątego, dwutysięcznego, każdego. Troska rodziców o swoje dzieci, by nie trafiły do szkoły, gdzie będą kwestionowane wartości przekazywane im w domu, nie jest egoizmem. Rektor seminarium, zachowujący ostrożność w dopuszczaniu kandydatów do święceń, nie uchybia personalizmowi, ale troszczy się o dobro wspólne Kościoła, które w ostatecznym rachunku jest dobrem duchowym poszczególnych wiernych. I tak samo ma obowiązek działać państwo w trosce o dobro wspólne narodu i powierzone sobie społeczności, rodziny, osoby. Oni nie są „statystycznymi jednostkami”, ale ludźmi mającymi prawo do solidarności i ochrony. Właśnie to musi brać pod uwagę władza, gdy decyduje się na pogłębianie bądź umożliwianie islamizacji. Ten zasadniczy czynnik powinien wpływać na skalę i kształt polityki imigracyjnej.
Laurent Dandrieu realistycznie przestrzega, że „imigracjonizm nie jest hołdem zeświecczonej nowoczesności wobec chrześcijańskiej miłości bliźniego, ale narzędziem w walce przeciw naturalnym społecznościom, a przede wszystkim – narodom”. W ich dziedzictwie zaś, mimo duchowego, kulturalnego i społecznego kryzysu, ciągle żyje „głęboka chrześcijańska dusza Europy” (por. „Ecclesia in Europa” 7). Imigracjonizm tymczasem nie ukrywa, że jego celem jest po prostu… wymiana ludności, a w konsekwencji – kształtu kulturowego społeczeństw. „Z idei MIGRACJI ZASTĘPUJĄCEJ – mówił w 2001 raport Wydziału Ludnościowego Departamentu Spraw Gospodarczych i Społecznych ONZ – mogą skorzystać kraje dotknięte kryzysem demograficznym, z niskim poziomem urodzeń i starzejącym się społeczeństwem”. Na pierwszym etapie narody przyjmujące staną się już tylko „większościową grupę demograficzną”, potem stracą i ten status. Ten program jest konsekwentnie realizowany i wobec takiej perspektywy oczekuje „otwartości”. Dla Dandrieu „okrutnym symbolem” owej „otwartości” jest „meczet Yahia w Saint-Étienne-en-Rouvray, wybudowany na gruntach, które miejscowa parafia katolicka odstąpiła muzułmanom za symboliczne euro; w parafii tej pracował ojciec Hamel, który latem 2016 poniósł śmierć męczeńską z ręki dwóch młodych islamistów”.
Dandrieu uważa, że ta nowa sytuacja niesie wyzwanie, które Kościół powinien podjąć. „Europa to ciągle ogromna zbiorowość ochrzczonych, którzy wprawdzie oddalili się od Kościoła, ale zachowują z nim (choćby nieświadomie) więź historyczną i kulturalną (…). Pod presją wszechobecnego islamu wielu Europejczyków, którzy zupełnie utracili związek z chrześcijaństwem, zaczyna się zastanawiać, czy oddalając się od wiary ojców, nie zerwali z czymś, co ich najgłębiej określa. Patrząc na muzułmanów, którzy nie mają żadnych wątpliwości, kim są, zaczynają odzyskiwać chrześcijańską pamięć, powoli odbudowują swą chrześcijańską tożsamość, zdając sobie sprawę, że wyrzeczenie się tak wielkiego dziedzictwa musiało doprowadzić do samookaleczenia”. Laurent Dandrieu bynajmniej nie proponuje poprzestać na tym tożsamościowym refleksie, ale zachęca ludzi Kościoła, by od tego zaczynać reewangelizację. Czy zwrot ku tożsamości może przynieść owoce duchowe? To pokazuje najlepiej przykład narodów takich jak Chorwaci, Słoweńcy czy Słowacy, które niedawno uzyskały status państwa, z wysiłkiem odbudowując zniszczone przez ateistyczny totalitaryzm życie chrześcijańskie, a dziś stają na pierwszej linii obrony współczesnej Christianitas. Książka Dandrieu, jak u nas „Dżihad i samozagłada Zachodu” Pawła Lisickiego, stawia kwestie najzupełniej zasadnicze. I trzeba o nich myśleć.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...