Czyli duchowość… telezakupów.
W latach ’80 Eddie Murphy był hollywodzką megagwiazdą. Role w takich filmach, jak „Gliniarz z Beverly Hills”, „Książę w Nowym Yorku”, czy „Nieoczekiwana zmiana miejsc” to szczytowe osiągnięcia w jego aktorskiej karierze. W latach ’90 i w XXI wieku tak dobrze już nie było. Swego czasu magazyn „Forbes” uznał go nawet za najbardziej przepłacanego aktora w Fabryce Snów (płacono mu krocie za występy w filmach, które później okazywały się absolutnymi niewypałami).
Jednym z takich filmów był właśnie „Cudotwórca” z 1998 roku. Ponoć jego budżet wyniósł 60 milionów dolarów, zaś wpływy z box office’u nie przyniosły nawet połowy tej kwoty. Cóż, widzowie tego filmu „nie kupili”. A jednak warto go obejrzeć. Pełen jest on bowiem wątków duchowych. Religijnych. Ale po kolei.
Głównym bohaterem tego wyreżyserowanego przez Stephena Hereka obrazu jest Ricky Hayman – telewizyjny producent, specjalizujący się w tzw. telezakupach. Od lat wciska ludziom z ekranu (najczęściej kompletnie im niepotrzebne) produkty, a jedynym sensem jego życia jest zarabianie pieniędzy. Niestety, ostatnio jest z tym problem. Stacja, w której pracuje, radzi sobie coraz gorzej na rynku, i jeśli Stephen (grany przez Jeffa Goldbluma) nie podniesie sprzedaży, może stracić posadę.
Zdesperowany mężczyzna próbuje oczywiście wymyślić coś nowego, ale wszystkie jego nowe pomysły zdają się być do niczego, co, raz po raz, uświadamia mu Kate (w tej roli Kelly Preston) – konsultantka stacji, nadzorująca wyniki sprzedaży.
Pewnego dnia Stephen i Kate jadą razem samochodem i o mały włos nie potrącają dziwnego, czarnoskórego mężczyzny, odzianego w białą tunikę. Wypadku udaje się uniknąć, ale ów osobliwy pielgrzym, grany przez Eddiego Murphy, mdleje, więc Kate nalega, by zawieść go do szpitala.
Po odzyskaniu przytomności tajemniczy człowiek stwierdza, że nazywa się Dżi. Tak właśnie wymawia się po angielsku literę „G”, a w języku tym Bóg, to God. Czyżby postać grana przez Murphy’ego była właśnie Bogiem?
Tego my, widzowie, dowiemy się być może później. Tymczasem lekarze zgadzają się by G. opuścił szpital, ale, na razie, zabraniają mu kontynuowania pielgrzymki (byłoby to zbyt duże obciążenia dla jego osłabionego organizmu). Kate proponuje ubogiemu pielgrzymowi by przez kilka dni pomieszkał u niej, ale Stephen - zazdrosny i obawiający się nieznajomego - stwierdza, że to wykluczone, i proponuje, by G. pomieszkał przez klika dni w jego apartamencie. Od tego momentu akcja filmu nabiera tempa.
Niezwykle uduchowiony, aczkolwiek naiwny i nieporadny niczym dziecko G., nieustannie pakuje siebie i Stephena w jakieś tarapaty. Przykładowo: kilkakrotnie wchodzi na plan emitowanego (na żywo) telezakupowego show, powodując panikę wśród prezenterów i kamerzystów oraz prawdziwą furię u demonicznego dyrektora stacji, Johna McBainbridge’a, w którego wcielił się Robert Loggia.
Okazuje się jednak, że w chwilach, w których G. pojawiał się na ekranie, oglądalność stacji błyskawicznie rosła, a widzowie chętniej kupowali produkty prezentowane na ekranie, mimo że G. wcale do tego nie zachęcał. Mało tego: niezwykle krytycznie wypowiadał się o konsumpcyjnej cywilizacji, uświadamiając widzom, że szczęścia nie da się kupić. Że możliwe jest ono wyłącznie w relacji: z bliskimi, przyrodą, w zaprzyjaźnieniu się z samym sobą…
Wkrótce G. staje się prawdziwą sensacją. Nową, medialną osobowością, o której rozpisuje się prasa i donosi telewizja. Zapytani przez reporterkę rabin, imam i ksiądz stwierdzają, że wypowiedzi G. przepojone są (odpowiednio) mądrościami Talmudu, Koranu lub Nowego Testamentu. Każdy widzi w nim „swojego”, zaś sam G. wspomina pewnym momencie o Dalajlamie.
„Cudotwórca” (w oryginale „Holy Man”, czyli: święty człowiek), to oczywiście hollywoodzka komedia, ale, jak na ten gatunek, niezwykle oryginalna. Pełna duchowych mądrości oraz krytyki współczesnej, komercyjno-konsumpcyjnej kultury. Bardzo ciekawa pozycja w filmografii Eddiego Murphy.
*
Tekst z cyklu Religie i popkultura
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?