– Wyniki wielu solidnych badań wskazują, że osoby regularnie praktykujące żyją dłużej i są zdrowsze – mówi dr hab. Jakub Pawlikowski.
Jarosław Dudała: Jako visiting professor na Harvardzie zajmował się Pan relacją: religia a zdrowie. Pytam więc: czy wierzący żyją dłużej?
Dr hab. Jakub Pawlikowski: Wiele badań wskazuje na to, że tak. Z tym zastrzeżeniem, że trudno nam mówić wprost o wierzących – bo wiarę trudno jest mierzyć – ale o osobach regularnie praktykujących, gdyż praktyki i zachowania możemy obserwować.
Skoro religijni żyją dłużej, to warto spytać: o ile?
Niektóre wyniki na dużych grupach wskazują na różnice nawet kilku lat w długości życia pomiędzy osobami regularnie praktykującymi a niepraktykującymi.
Diagnoza społeczna 2013. Warunki i jakość życia Polaków. Raport,
red. Janusz Czapiński, Tomasz Panek, Warszawa 2014
SYTUACJA ZDROWOTNA LUDNOŚCI POLSKI I JEJ UWARUNKOWANIA,
red. Bogdan Wojtyniak, Paweł Goryński, Bożena Moskalewicz, NIZP - PZH, Warszawa 2012
Porównanie wskaźnika religijności i przeciętnej długości życia
INFOGRAFIKA STUDIO GN
Jakiś przykład?
Badanie na bardzo dużej próbie dorosłych Amerykanów (ponad 21 tys. osób), opublikowane przez Roberta Hummera z Uniwersytetu Teksańskiego, wskazywało, że u osób praktykujących od młodości częściej niż raz w tygodniu możemy się spodziewać średnio o 7 lat dłuższego życia niż u osób niepraktykujących. Wyniki metaanalizy opartej na przeglądzie 41 opublikowanych badań (łącznie ponad 121 tys. uczestników), opublikowane przez autorów z Londynu, wskazują na około 20 proc. niższe prawdopodobieństwo śmierci u osób praktykujących niż niepraktykujących w okresie obserwacji. Przytoczę też jedno z najciekawszych ostatnich badań, opublikowane w prestiżowym piśmie JAMA („Journal of the American Medical Association”). Wskazuje, że uporządkowana sfera duchowa i regularne praktykowanie religii jest równie ważne dla obniżenia śmiertelności jak tradycyjne czynniki prozdrowotne: aktywność fizyczna, zaprzestanie palenia papierosów czy stosowanie zdrowej diety. Istotny wpływ religijności na zdrowie społeczeństwa oraz wagę sfery duchowej w opiece nad chorym podkreślają również autorzy z Uniwersytetu Harvarda w książce wydanej w zeszłym roku i zatytułowanej: „Spirituality and Religion Within the Culture of Medicine”. Wydało ją prestiżowe wydawnictwo Oxford University Press.
A w Polsce?
Weźmy mapę religijności w Polsce z Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego albo z badań „Diagnoza społeczna”, prowadzonych przez zespół prof. Czapińskiego. Nałóżmy na to mapę wyników zdrowotnych z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego. To najmocniejsze dane epidemiologiczne w Polsce. Co możemy zauważyć? Na przykład różnica w średniej długości życia mężczyzn pomiędzy bardzo religijnymi i mało religijnymi regionami kraju sięga prawie 3 lat. To dużo.
Skąd wiadomo, że ta różnica bierze się z różnego poziomu religijności? Może przyczyny są zupełnie inne?
Oczywiście, może tu odgrywać rolę wiele innych czynników społecznych, ekonomicznych i środowiskowych. Należy wziąć je pod uwagę i ocenić ich znaczenie.
Jakie to czynniki?
Na przykład: bieda, poziom bezrobocia, wykształcenie czy jakość opieki medycznej mierzona np. liczbą szpitalnych łóżek lub dostępem do specjalistów. Wiadomo z wielu obserwacji, że osoby bogatsze i mające wyższe wykształcenie prowadzą bardziej prozdrowotny tryb życia i dłużej żyją. Można więc spytać, czy różnice w lepszych wskaźnikach zdrowotnych pomiędzy najbardziej i najmniej religijnymi regionami wyjaśnia wyższy odsetek osób wykształconych bądź bogatszych albo lepsza jakość opieki medycznej. Okazuje się, że albo nie ma różnicy w zakresie tych wskaźników, albo poziom dochodów, wykształcenia lub jakości opieki bywa wyższy w regionach mniej religijnych, ale nie przekłada się to na różnice w wynikach zdrowotnych.
Jak Pan to interpretuje?
Religie zwykle uczą troski o własne ciało i wolności od uzależnień. Jeśli pójdziemy tym torem myślenia, nie zaskoczy nas obserwacja, że wystandaryzowany roczny współczynnik zgonów na 100 tys. mieszkańców z powodu nowotworów tytoniozależnych jest najniższy w najbardziej religijnych regionach. Wspólnota religijna jest również ważnym źródłem wsparcia społecznego, co może częściowo wyjaśniać obserwowany pozytywny wpływ na zdrowie psychiczne. Zdolność przebaczania i postawa wdzięczności również mają udowodniony wpływ na zdrowie psychiczne i objawy psychosomatyczne, a wiadomo, że religia, zwłaszcza chrześcijańska, kładzie duży nacisk na wdzięczność i przebaczenie.
Wyniki badań zależą od ich metod…
W pewnym stopniu tak. Ale metody stosowane do analizy relacji pomiędzy religijnością a zdrowiem są takie same jak w innych analizach epidemiologicznych. Najlepsze badania w epidemiologii to takie, w których analizujemy duże grupy (dziesiątki tysięcy ludzi) przez długi czas (20–30 lat) z okresową (co 2–3 lata) oceną czynników, które mogą mieć wpływ na zdrowie i długość życia. Szuka się tego czynnika, który – mówiąc najprościej – robi największą różnicę. W poprzednich dekadach nie uwzględniano zmiennych związanych z religijnością (lub robiono to bardzo rzadko), dlatego nie zauważono znaczenia tej sfery dla zdrowia. Od kiedy jednak zaczęto je brać pod uwagę, zauważa się ich istotny wpływ na wiele obszarów zdrowia. W naszych analizach zastosowaliśmy metodę dr. Tylera VanderWeele ze Szkoły Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Harvarda. Otrzymał on za nią w zeszłym roku „statystycznego Nobla” (nagrodę Committee of Presidents of Statistical Societies Award). Dlaczego jest taka innowacyjna? Bo pozwala określić, na ile obserwowana zależność (np. pomiędzy religijnością a wybranymi wskaźnikami zdrowotnymi) jest trwała i odporna na wpływ innych czynników, w tym nawet takich, których dotychczas nie uwzględnialiśmy. Tę metodę stosował m.in. do badań publikowanych w prestiżowych czasopismach medycznych (np. JAMA), wykazując zależności pomiędzy religijnością a śmiertelnością czy religijnością a depresją.
To ciekawe, bo mówi się, że katolicka moralność wpędza ludzi w poczucie winy, stres i nerwice.
To były głównie Freudowskie zarzuty, które nie wytrzymują krytyki ze strony naukowej. Wnioski Freuda były wyciągane z badań na niewielkiej i dość specyficznej grupie jego pacjentów, więc podatne na błąd wnioskowania. Ale znacznie wpłynęły na postrzeganie religii, zwłaszcza w drugiej połowie XX wieku. Jednak już wcześniej, pod koniec XIX w., znany socjolog religii Émile Durkheim obserwował duże różnice w liczbie samobójstw pomiędzy katolikami i protestantami oraz osobami religijnymi i niereligijnymi. Jego wnioski potwierdziły niedawno duże badania epidemiologiczne w Szwajcarii: najmniej samobójstw było wśród katolików, nieco więcej wśród protestantów i najwięcej wśród osób niepraktykujących. Jako przyczynę tych różnic wskazuje się głównie na silny wymiar społeczny religijności katolickiej.
W Polsce sam pomysł badania zależności zdrowia od praktyk religijnych wydawałby się dziwaczny.
W Stanach Zjednoczonych takie badania są powszechne, a ich wyniki publikowane w poważnych wydawnictwach i pismach z tzw. listy filadelfijskiej. W Polsce mamy z tym problem – myślę, że to częściowo konsekwencja materialistycznego światopoglądu, który ciągle znacząco wpływa na nasz styl myślenia. W naszej mentalności społecznej zsubiektywizowano i sprywatyzowano religię, zakładając, że nie ma lub nie powinna mieć ona wpływu na nasze życie. Myślę, że to podejście będzie się stopniowo zmieniać, a stosunek do religii stanie się bardziej naturalny.
Która religia jest „najzdrowsza”?
Trudno odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Protekcyjny wpływ religijności na zdrowie wykazano w różnych krajach (USA, Dania, Finlandia, Tajwan) i na różnych grupach religijnych (chrześcijanie, wyznawcy judaizmu, taoiści, buddyści). Obserwujemy również pewne różnice międzywyznaniowe. Wspominałem już o niższym odsetku samobójstw wśród katolików. Z badań amerykańskich wynika, że pod pewnymi względami bardzo dobre wyniki zdrowotne uzyskują adwentyści dnia siódmego czy mormoni – zapewne ze względu na radykalne postawy, m.in. abstynencję od alkoholu, nikotyny czy nawet rezygnacje z używek takich jak kawa czy czarna herbata.
Same wyniki badań zdrowotnych to oczywiście za mało, by stwierdzić, która religia jest prawdziwa. Ale czy nie świadczą one o tym, że człowiek jest z natury ukierunkowany na Boga (homo religiosus)?
Zdecydowanie tak. Porządek w sferze duchowej – tak jak porządek w innych sferach, np. relacji rodzinnych, zawodowych – sprawia, że lepiej funkcjonujemy.
Mimo to wątpię, żeby minister finansów dał się przekonać do obniżenia składki ubezpieczenia zdrowotnego regularnie praktykującym… (śmiech)
Tak jak nie da się namówić na obniżenie tych składek osobom, które np. ostrożnie jeżdżą samochodem, zdrowo się odżywiają i nie palą papierosów. (śmiech)
Rozumiem też, że środki na etaty kapelanów w szpitalach to nie są pieniądze wyrzucone w błoto.
Pod jednym warunkiem: że kapelan nie jest osobą przypadkową i jest dobrze przygotowany do tej pracy. Idealnie byłoby, gdyby dobrze przygotowany kapelan stał się poniekąd częścią zespołu opiekującego się pacjentem, potrzeby duchowe chorych to bowiem jeden z istotnych aspektów opieki. W najlepszych szpitalach amerykańskich specjaliści z zakresu opieki duchowej są pełnoprawnymi członkami zespołów opiekujących się pacjentami, co, biorąc pod uwagę pragmatyzm Amerykanów, wydaje się najlepszym dowodem na potrzebę takiej opieki. W ramach opieki duchowej wykorzystuje się między innymi narzędzia do diagnozowania potrzeb duchowych i kryzysu duchowego.
Duchowego czy psychicznego?
Nie powinniśmy tak szeroko pojmować psychologii. W psychologii i w duchowości inaczej definiuje się cele. Na poziomie uczuciowo-emocjonalnym widziałbym olbrzymią rolę psychologów. Ale tam, gdzie pojawiają się pytania o sens i cel życia, o relację z Bogiem, tam psychologowie nie do końca są kompetentni. Od świata ducha są duchowni.
„Gdy Piotr i Jan wchodzili do świątyni (…), wnoszono właśnie pewnego człowieka, chromego od urodzenia. (…) »Nie mam srebra ani złota – powiedział Piotr – ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!« (…). A on natychmiast odzyskał władzę w nogach i stopach”. To opis z Dziejów Apostolskich. Pytam Pana jako naukowca: to cud?
Cuda się zdarzały, zdarzają i będą zdarzać dla tych, którzy w cuda wierzą. Ci, którzy w nie nie wierzą, nie chcą wierzyć, zapewne i tego wydarzenia nie nazwaliby cudem. Powiedzieliby, że to zjawisko niewyjaśnione. Pascal pisał, że z cudem jest jak ze światłocieniem – wystarczająco dużo światła dla tych, którzy chcą je widzieć, i ciemności dla tych, którzy nie chcą widzieć.
Na przykład w Lourdes zdarzają się uzdrowienia. Co na to naukowcy?
Przypadków niewyjaśnionych uzdrowień uznanych przez Kościół katolicki za cud, które miały miejsce w Lourdes, jest obecnie około 70. Tamtejsze biuro medyczne gromadzi świadectwa, poddaje je badaniom i kilkuletniej obserwacji. Wybrane przypadki, które wydają się niewytłumaczalne, przedstawiane są 20-osobowej międzynarodowej komisji medycznej. Jej członkami są lekarze z prestiżowych uczelni medycznych na świecie. Jednego z nich miałem okazję poznać – pracuje na Johns Hopkins University. Komisja ta bada, czy jest w stanie naturalnie wyjaśnić powrót do zdrowia, czy jest on trwały, czy diagnoza była właściwa. Jeśli tak, to proces kończy się orzeczeniem, że mamy do czynienia ze zjawiskiem, którego nie można wyjaśnić z perspektywy medycznej. Takie stanowisko przesyłane jest do biskupa. To on – ewentualnie po dodatkowym badaniu teologicznym – stwierdza, czy Bogu możemy przypisać to, co się stało.
Ile uzdrowień zgłaszanych w Lourdes zostało oficjalnie uznanych za cudowne?
Mniej niż 1 proc. To niewiele – po części dlatego, że subiektywne odczucia, nawet jeśli jednostkowo są prawdziwe, nie zawsze potwierdzają się w trakcie badania naukowego. Czasem jednak są to względy formalne, np. braki w dokumentacji albo fakt, że jakaś osoba nie zgłosiła się na powtórne badania. Były takie przypadki, także u osób z Polski.
Nie kusiło Pana, by naukowo zająć się uzdrowieniami, które zdarzają się w Polsce podczas modlitw charyzmatycznych?
To byłaby bardzo ciekawa analiza. Przypuszczam jednak, że takim przypadkom rzadko towarzyszy systematyczna obserwacja i dokumentacja, które pozwalałyby na pogłębioną analizę.
Chyba jednak człowiek woli analizować, wiedzieć, znać przyczyny. Wolimy naukę od tajemnicy.
To błąd współczesnej kultury, że uważa się naukę i naukowców za dziedzinę i ludzi, którzy mają odpowiedź na wszystko, a zwłaszcza na temat Boga, duszy i ducha, łaski, cudu. Nauka staje się wtedy quasi-religią. Mamy często tendencję do wypełniania luk poznawczych jakąś treścią. Najłatwiej przychodzi to przy użyciu treści z dziedziny, na której… nie bardzo się znamy. (śmiech) Bo jeśli jesteśmy w jakiejś dziedzinie biegli, to wiemy, że ona ma swoje granice i tej luki sobie nią nie wypełnimy. Najlepiej jest, gdy każdy wypowiada się w obrębie swoich kompetencji. Nauka nie odpowie na wszystkie pytania. Religia zresztą też nie. Musimy uczyć się żyć zanurzeni w tajemnicę. •
Dr hab. Jakub Pawlikowski
Jest adiunktem na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. pracował na Uniwersytecie Harvarda. Jest doktorem habilitowanym nauk medycznych, doktorem prawa i magistrem filozofii. Ma niespełna 40 lat.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Ostrożnie wyciągnąłem rękę, niepewnie, jakbym robił coś zakazanego i... dotknąłem muru.
W Trokach wiatr zrywa ostatnie liście z drzew. Tak jak tych liści, coraz mniej tu Karaimów.