Chrześcijan jest coraz więcej, a muzułmanie potajemnie jedzą wieprzowinę – zanotował o. Antoni Fic podczas swej podróży po ziemiach dzisiejszej Jordanii. Była wiosna 1928 roku.
Chrześcijanie coraz lepsi
Przedwojenny biblista skrupulatnie wyliczał liczebność chrześcijan w kolejnych miejscowościach Jordanii, wyraźnie przekonany o bliskim sukcesie działalności misyjnej. Widzi różnicę na korzyść chrześcijan w stosunku do ich rodaków muzułmanów: „Mieliśmy sposobność przekonać się, że chrześcijanie – mimo swych wad rasowych, właściwych jednym i drugim wyznawcom – uczynili duży postęp ku dobremu, aczkolwiek daleko im jeszcze do ideału doskonałości chrześcijańskiej. Samo ich usposobienie już inne, czoło pogodne (…), oczy nie tak marzycielskie i pogrążone w jakimś rozpaczliwym fataliźmie, spokój prawdziwy nie pozorny”.
Na koniec dodał, jakby studząc pochwały, iż „misjonarz w El Hosn opowiadał nam, że jego owieczki na rzecz misji nigdy nic nie dadzą – bo Arabowie nie doszli jeszcze do zrozumienia, że Europejczycy również mają potrzeby”.
Gdy dziś zastanawiamy się nad nieufnością świata islamu wobec Zachodu, dobrze wziąć pod uwagę, jakie ziarno mógł zasiać kolonialny paternalizm wobec pozaeuropejskich kultur. Chrześcijanie, będący nieliczną zwykle mniejszością w krajach Bliskiego Wschodu, często do dziś noszą niezawiniony ciężar dwuznacznych powiązań z dawnymi władzami kolonialnymi.
Zgubna rywalizacja
Naszego rodaka raziło współzawodnictwo między misjonarzami różnych europejskich nacji, które owocowało powstawaniem grup chrześcijan nie należących tak do końca do żadnej cywilizacji. I dziś stanowi to bodaj największy problem arabskich wyznawców Chrystusa. „Wielu chrześcijan, szczególnie pośród inteligencji arabskiej, jest przesiąkniętych francuszczyzną, której nieraz nie umieją odróżnić od uniwersalnego charakteru Kościoła Chrystusowego. Z tego powodu uważać trzeba – mem zdaniem – za szczęśliwy zbieg okoliczności, że nad Palestyną objęła mandat Anglja, a nie Francja lub Włochy. Arab musi uczyć się języka angielskiego, którym tu dotychczas nikt nie mówił, słyszeć o nowem państwie i narodzie, jego kulturze, równie wielkiej jak francuska”.
Efektem tego stało się wynarodowienie chrześcijan – Arabów, ich wyobcowanie we własnym kraju: „nieraz chrześcijanin nawet nie chce, by go zwano Arabem, zostawiając to miano dla mahometan. Powodem tego jest długowieczna nierozłączność dwóch pojęć: narodowości i religii. Nie można było bez apostazji być Turkiem lub Arabem, nie będąc równocześnie muzułmaninem”.