Więź na modlitwie

Jest poza rozumem i uczuciem, powstaje na płaszczyźnie duszy. Może jej towarzyszyć uczucie życzliwości i miłości, ale nie musi.

Decydujący jest fakt, że otwieram się w głębi duszy na Boga i w Bogu także na najskrytszą tajemnicę człowieka, za którego się modlę. Im głębiej otworzę się na Boga, tym bardziej otworzy On tego człowieka na mnie.

Na dnie serca spotkam też serce moich braci i sióstr. Doświadczył tego Siddhartha, gdy leżał nad rzeką i doznał oświecenia. Poczuł wtedy jedność z wszystkimi ludźmi. Nie potępiał już tych, którzy troszczyli się o dziecinne sprawy. Czuł się głęboko zjednoczony z tymi „dziecinnymi ludźmi”.

W oświeceniu Bóg pozwolił mu stać się jednością nie tylko z fundamentem świata, ale również z wszystkimi ludźmi. Prawdziwa modlitwa prowadzi zawsze do głębokiego spotkania z ludźmi. Do tego spotkania może dojść albo przez świadomą modlitwę i rozmyślanie, przez wczucie się w drugiego człowieka, albo przez zejście na dno duszy, aby tam poczuć jedność ze wszystkimi.

Starzec Sylwan mówi, że nie potrzebuje czytać gazety, by móc się modlić za innych. Na modlitwie czuje się on głęboko związany z wszystkimi ludźmi. Modlitwa nie jest dla niego czymś niezobowiązującym, lecz oznacza ona: przelać własną krew za innych, wczuć się w drugiego człowieka z całą miłością i oddaniem, z nim cierpieć i wspólnie z nim stanąć przed Bogiem i Jemu się oddać. Starzec Sylwan opisuje, jak codziennie modli się za swoich pracowników i jak jego modlitwa stwarza atmosferę, w której oni czują się zaakceptowani i przez to gotowi dobrze wykonać swoją pracę:

"Kiedy przychodzę rano, nigdy nie zdarza się, bym przyszedł nie pomodliwszy się za tych ludzi, i przychodzę do nich z sercem przepełnionym współczuciem i miłością. Kiedy wchodzę do warsztatu, czuję w duszy łzy z miłości do nich. Następnie wyznaczam im zadania do wykonania w tym dniu i postanawiam się za nich modlić przez cały czas ich pracy. Idę więc do celi i zaczynam się modlić za każdego z nich z osobna. Staję przed Bogiem i mówię: „O Panie, pamiętaj o Mikołaju. Jest tak młody, ma dwadzieścia lat, zostawił w swej wiosce żonę, która jest jeszcze młodsza od niego, i swe pierwsze dziecko. Czy możesz, Panie, wyobrazić sobie nędzę, jaka tam panuje, iż był zmuszony ich opuścić, ponieważ nie mogli wyżyć z jego pracy na miejscu. Ochraniaj ich w czasie jego nieobecności. Osłaniaj ich przed wszelkim złem. Mikołajowi daj odwagę do walki przez ten rok, by z radością mógł się znów spotkać z nimi, zarobiwszy dość pieniędzy, ale także by miał dość odwagi przeciwstawić się trudnościom”. (...) Na początku modliłem się ze łzami współczucia za Mikołaja, jego młodą żonę, małe dziecko, kiedy jednak modliłem się, zaczęło wzrastać we mnie poczucie Boskiej obecności i w pewnym momencie stało się tak mocne, że przestałem widzieć Mikołaja, jego żonę, dziecko, ich potrzeby, ich wioskę i stawałem się świadomy jedynie Boga. Coraz głębiej też byłem pochłonięty odczuciem obecności Bożej, aż nagle, u szczytu tego odczucia, spotkałem miłość Bożą ogarniającą Mikołaja, jego żonę, dziecko, i wówczas wraz z tą miłością Bożą zaczynałem znowu modlić się za nich, ale znowu zapadałem w głąb i w tej głębi znów odnajdywałem miłość Bożą".

*

Powyższy tekst jest fragmentem książki o. Anselma Grüna "Modlitwa jako spotkanie", opublikowanej przez Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC. 

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg