Ksiądz w kibucu

Życie w religijnym kibucu w Izraelu przypomina życie wspólnoty benedyktyńskiej kierowane zasadą „módl się i pracuj” i do tego dodałbym jeszcze „studiuj Torę” – mówi w rozmowie z KAI ks. dr Romuald Jakub Weksler-Waszkinel.

Wieczorem zaś, koło 20.00, starałem się chodzić regularnie na modlitwę. Życie kibucu reguluje wschód i zachód słońca. Musiałem też uczyć się tego rytmu. Ponadto po popołudniu chodziłem do chadar koszer – sali gimnastycznej, gdyż w moim wieku trzeba bardziej dbać o zdrowie i kondycję fizyczną. Zresztą, w ogóle przy pracy umysłowej jest to bardzo ważne; aby coś wchodziło do głowy trzeba najpierw zmęczyć nogi.

KAI: Jak dawał sobie Ksiądz radę z hebrajskim?

– Cóż, wciąż sobie nie daję rady, niestety…. Język hebrajski, sam w sobie, może nie jest bardzo trudnym językiem, ale nie przypomina żadnego z języków indoeuropejskich – od alfabetu począwszy, a na gramatyce skończywszy. Więc nie ma żadnych skojarzeń z obszarem naszego kręgu językowego, a jak coś się już skojarzy to najczęściej błędnie. Na początku kosztowało mnie bardzo dużo stresu, tym bardziej, że znalazłem się wśród młodych ludzi i uświadomiłem sobie, że jestem już nie dziadkiem, ale pradziadkiem. Stary młodego nie dopędzi, choćby nie wiem, jak się starał, najwyżej się zasapie; było trudno, czasami przykro… „Stary belfer” – dobrze robi na ćwiczenie w pokorze i trochę tych ćwiczeń zaliczyłem.

KAI: Kim byli koledzy w klasie?

– Różnie, ich liczba się zmieniała. Przeważnie było nas dwudziestu paru, a najmniej dziewięcioro i jeszcze troszkę mniej. Była to młodzież z rodzin żydowskich z USA, Kanady, Francji, Rosji, a nawet w mojej grupie było siedmiu Chińczyków. Są to młodzi ludzie, którzy mówią, że chcą osiąść w Izraelu, a państwo temu sprzyja, ale też z pewną dozą rezerwy. Życzliwe i uważnie im się przygląda. Niektórzy z nich proszą o prawo pozostania w Izraelu i zostają, ale pod warunkiem, że jest to ich autentyczny powrót do korzeni.

KAI: Żydzi z Chin?!

– „Rasa” żydowska, jak widać, jest bardzo kolorowa. Byli Żydzi z Chin. Byli biali, ale też żółci, pomarańczowi, i czarnoskórzy Etiopczycy. Bardzo podziwiałem Etiopczyka z Holandii. Swobodnie mówił po niemiecku, holendersku, francusku, angielsku i był w najwyższej grupie języka hebrajskiego i też nieźle sobie radził. Ja byłem w grupie początkowej – bardzo biedniutki i stareńki. Zacząłem uczyć się języka co najmniej o 20 lat za późno. Ponadto moi młodsi koledzy pochodzili z domów, w których nawet,  gdy nie mówi się po hebrajsku, to i tak oni w modlitwie używają tego języka. Żyd w synagodze modli się po hebrajsku, nawet jeśli mówi np. w jidysz. Dlatego oni wszyscy, nawet jeżeli czynnie nie operowali językiem, to gdy zaczynała się lektura tekstu, czytali swobodnie, a ja nie znałem nawet liter. W seminarium duchowny uczyłem się hebrajskiego przez jeden semestr i na koniec semestru, potrafiłem coś napisać literami drukowanymi. Nikt nas nie uczył kursywy.

Mimo wszystko powiedziałem sobie zdecydowanie i uparcie: „dziadku musisz się nauczyć tego języka, to jest język twoich pradziadów, język modlitwy, język Psałterza, wreszcie - całej hebrajskiej Biblii”. Muszę się też pochwalić, że wylatując do Polski pan z obsługi na lotnisku zwrócił się do mnie, czy mówię po angielsku czy hebrajsku, powiedziałem, że trochę po hebrajsku. Na końcu odprawy zapytał jak długo się uczyłem. Odpowiedziałem, że dziewięć miesięcy i złożył mi gratulacje, gdyż dogadaliśmy się prawie bez problemu.

KAI: Na co dzień w kibucu w jakim języku Ksiądz rozmawiał?

– Bardzo się starałem po hebrajsku, a kiedy miałem problem biegłem do kogoś, kto zna rosyjski lub francuski. W kibucu wiele rodzin znało francuski i dzięki temu radziłem sobie w tarapatach. Ale z czasem - zaczynałem się robić „niebezpieczny”, gdyż rozumiałem, co oni mówią po hebrajsku i udawało mi się czasami – niezwykle rzadko – uczestniczyć w rozmowie.

KAI: Czy pomagali w nauce, poprawiali?

– Bardzo chcą, abym próbował mówić po hebrajsku i złoszczą się, gdy zwracam się po francusku. Mówią, że to nie jest Francja i każą mi mówić po hebrajsku. Niekiedy odwoływałem się do ich miłosierdzia i mówiłem, że jestem starym Żydem, przeszedłem już swoje tortury i proszę, aby nie znęcali się nade mną. Wtedy wszyscy się śmiali i okazywali „miłosierdzie”.

KAI: Jaka atmosfera panowała w kibucu?

– Jest to atmosfera domu. Po trzech tygodniach pobytu przyszła mi do głowy taka myśl, że Pan Bóg kupił mi „akordeon”. Cóż to znaczy? Jest to związane z historią o pięknej miłości do mnie moich polskich rodziców. Jako dziecko zobaczyłem pierwszy raz akordeon i tak mi się on spodobał, że wdrapywałem się tatusiowi na kolana i szeptałem mu na ucho, rozumiejąc trochę, że jest to raczej niestosowna prośba: „Tatuś kup mi taką zabawkę”. Nie wiedziałem nawet jak się ten instrument nazywa. Tatuś odpowiadał, że jest za drogi. W tamtych czasach nie stać było mojej biednej rodziny na taki wydatek. Tata ciężko pracował fizycznie. Prosząc o ten akordeon gładziłem go po ręce. Była to dłoń twardsza niż teraz moja stopa. Pytałem go, dlaczego jest taka twarda i wtedy odpowiadał: „To jest praca, synku”. I proszę sobie wyobrazić, że mój ojciec sprzedał krowę i kupił mi tą „zabawkę”, która w dużym stopniu zmieniła moje życie. Nauczyłem się grać, występowałem w szkole, potem w seminarium duchownym byłem organistą. Nawiązując do tego wydarzenia – otóż po paru tygodniach w kibucu pomyślałem sobie: „Teraz, Panie Boże, Ty mi kupiłeś akordeon”. Kiedy wyjeżdżałem z Polski miałem poczucie rozżalenia, a nawet klęski. W kibucu zobaczyłem, że znalazłem się pośród ludzi o wielkim sercu i kiedy później mnie pytali, jak się czuję, mówiłem, że ja się chyba tutaj urodziłem.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg