Od ponad 20 lat zachwyca muzyka z filmu „Misja”. Ale ona zrodziła się tylko w wyobraźni współczesnego kompozytora. O prawdziwej muzyce Indian świat usłyszał dopiero w 1991 r. Dzięki werbiście o. Piotrowi Nawrotowi.
Pierwszym nauczycielem muzyki dla kilkuletniego Piotrusia była starsza siostra. Potem przyszły muzyczne szkoły. W końcu powołanie. Wstąpił do werbistów. Już na drugi dzień posadzono go za organami. Wtedy jeszcze nie przypuszczał, że pewnego dnia zagra w sercu dżungli. Dziś o. Piotra Nawrota poszukują Indianie. Bo ocala ich muzykę od zapomnienia.
Wyprawa po skarb
Jest u werbistów zwyczaj, że misjonarz sugeruje, do jakiego kraju chciałby pojechać. Ojciec Piotr wybrał Daleki Wschód. Zaproponowano mu... Paragwaj. Pojechał. Musiał poznać ludzi, ich świątynie, rzeźby, obrazy. – Misje to nie tylko głoszenie Ewangelii. To najpierw uczenie się od innych wiary i kultury – mówi. – Zacząłem pytać o muzykę. 300 lat wcześniej na tych terenach były jezuickie redukcje. I muzyka. Ale na świecie mało kto o niej wiedział.
W Paragwaju pamiętano niektóre pieśni z przełomu XVII i XVIII w. W 1991 roku o. Piotr dotarł do Boliwii, gdzie misyjne kościoły rekonstruował szwajcarski architekt Hans Roth. – Hans miał kontakt z Indianami. Mówili, że mają manuskrypty. Chciałem sprawdzić, co to jest – wspomina. Trzy dni jechał z La Paz na tereny Indian Chicquitos. – Nie mogłem uwierzyć, widząc, co oni przechowali. 5 tysięcy stron manuskryptów muzycznych. W ich własnym języku. To sensacja w świecie muzykologii – opowiada z zachwytem. – To były zniszczone fragmenty utworów.
Czasami, by przewrócić stronę, trzeba było kilku godzin, aby manuskrypt się nie rozpadł. Wszystko wymieszane. Poskładanie tego zajęło kilka lat. Odrestaurowaniem zajęła się grupa szwajcarskich specjalistów. Dziś zbiorami opiekują się franciszkanie.
– Choć to były redukcje jezuitów, wszystkie kościoły odrestaurowali franciszkanie. I ku są manuskrypty. Trzeba im oddać sprawiedliwość – dodaje o. Piotr z uśmiechem. On sam zwieńczył swe odkrycia doktoratem. Jego praca jest pierwszym opracowaniem na ten temat w skali światowej. – Wracam do Boliwii, żeby przez całe życie zajmować się rozpoczętymi badaniami. Nie tylko manuskryptami, ale odtworzeniem całej tamtejszej tradycji – wyznaje.
Barok po indiańsku
– Mówienie, że wielka muzyka zaczyna się w Ameryce od konkwistadorów, to błąd. Indianie mieli znakomitą muzykę. Organizowała całe ich życie społeczne – tłumaczy misjonarz. W XVII wieku pojawia się tam muzyka europejska. Przyciąga Indian. – To jak nauka obcego języka. Uczą się jej szybko.
Przekształcają ją. Łatwo uczą się gry na trąbkach czy oboju, bo mają całą gamę własnych instrumentów dętych. Nie znają instrumentów strunowych. Ale i to opanowują. Początkowo muzykę wykładają misjonarze. Szybko jednak Indianie przejmują całą edukację muzyczną. Taki był początek tej przygody między kulturami. Zachowały się opisy, jak misjonarze zaczynają grać na instrumentach, a Indianie wychodzą z lasu. Oni byli bardzo wrażliwi na dźwięk.
Indianie wolą śpiewać o Bogu niż mówić. Katechezie, kazaniom towarzyszy więc muzyka. A repertuar jest niezwykle bogaty. – U Indian Chicquitos mamy ponad 40 mszy polifonicznych, cały chorał gregoriański, nieszpory. Są szkoły muzyczne. W każdej misji jest do 40 zawodowych muzyków. Nie robią nic innego, tylko ćwiczą muzykę. Przede wszystkim kościelną. 6-letni chłopcy są posyłani do muzycznych szkół. Tam uczą się też wyrobu instrumentów – opowiada odkrywca muzyki Indian.
Indianie budują organy, klawesyny, skrzypce. W procesji na Boże Ciało instrumenty barokowe i Indian brzmią razem. To narodziny baroku amerykańskiego. Indianie sami go komponują. – Te 5 tysięcy stron manuskryptów Chicquitos pochodzi tylko z dwóch kościołów. Proszę mi pokazać taki polski kościół z XVII wieku – o. Piotr nie kryje podziwu dla kultury Indian.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?