Nie ten kaznodzieja gorszy, któremu poskąpiła Opatrzność daru pięknej wymowy, lecz raczej ten, któremu poskąpiła słuchu i wzroku, by dostrzegł, kim jest jego słuchacz i co go naprawdę trapi.
Ogromne wrażenie zrobiła na mnie w dzieciństwie pierwsza lektura „Alchemii słowa” Jana Parandowskiego. Zaczyna się ona bowiem od pochwały słowa, które „ma wielką moc” i wktórym wszystkie religie widziały dar Boży ofiarowany człowiekowi wraz z pierwszym dniem jego istnienia. „Słowem opanował człowiek przestrzeń i czas” – konkluduje we wstępie Parandowski, a ja od tamtego czasu nie potrafię przestać mysleć, że odpowiedzialność, jaką dano człowiekowi za świat, przejawia się również wjego odpowiedzialności za słowo. Lata minęły od tamtego momentu, przyszło mi nieraz stawać na ambonach wszelakich, a myśli te mnie nie opuszczają. Tym bardziej cierpię i cierpnę na słowa lekkomyślne, kłamliwe, uwłaczające i obrażające w przestrzeni publicznej, i te nie do końca przemyślane, przeżyte, pogłębione, płynące zambon. Jak pewnie większość z nas. Ktokolwiek zapoznał się z rozpoczynającym Ewangelię według świętego Jana hymnem o Logosie i wie, Kim jest Logos, „Słowo”, wie jednocześnie, że słowo z małej litery pisane wymaga również wielkiej odpowiedzialności.
800. rocznica śmierci świętego Dominika, założyciela zakonu nazwanego kaznodziejskim, skłoniła nas w tym tygodniu do podjęcia refleksji nie tylko o samym świętym, lecz o współczesnym kaznodziejstwie również. Ilu słuchaczy, tyle opinii, co widać nawet wkrótkich wypowiedziach zapytanych przez nas znanych osób, z którymi niekoniecznie musimy się zgadzać. Skądinąd przeprowadzona prawie ćwierć wieku temu ankieta wśród naszych czytelników potwierdza istnienie takiego pluralizmu myśli wśród wiernych słuchających w kościołach homilii i kazań. Niemniej jednak dla kaznodziejów, którzy stają przed setkami, jeśli nie tysiącami słuchaczy, zawsze stanowić on powinien wyzwanie. I wezwanie: nie tylko do podążania za aktualnym nauczaniem Kościoła w dziedzinie homiletyki, lecz również za problemami słuchających, którzy ulegają zmianom tak szybko, jak zmienia się otaczający ich świat.
Na koniec przypomnę pewną anegdotę, wpewnym sensie również traktującą o słowie. Otóż w jednym ze swoich wspomnień słynny amerykański arcybiskup Fulton J. Sheen opisał następującą sytuację: „Poszliśmy zbp. Walshem do małego miasteczka po napoje dla całej grupy. Kiedy przyleciał nowy samolot, pilot zdecydowanie odmówił wzięcia na pokład wszystkich bagaży. Kardynał [Spellman] zaoferował się, że zostawi część swoich walizek. Zawsze wchodził do samolotu ostatni i zajmował miejsce, które jeszcze było wolne. W tamtej chwili zwrócił się z pytaniem do prałata Quinna o to, którą walizkę powinien zostawić. Prałat odpowiedział: – Tę zprzemówieniami!”. Nie jestem pewien, czy anegdoty tej nie znałem w kilku innych jeszcze kościelnych wersjach, tak samo zresztą jak słynnego powiedzenia śp. ks. Stanisława Tkocza, do dzisiaj krążącego wśród redaktorów „Gościa Niedzielnego”, że „nie ma takiego tekstu, który by nie zyskał na skróceniu”. Jak to było naprawdę, dzisiaj nie wie już nikt. Przypuszczam jednak, że każdy, kto szanuje i siebie, i drugiego człowieka, również słowa otaczał będzie szacunkiem. Zarówno własne, jak iinnych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...