Skąd w nas właściwie ta niezaspokojona potrzeba kończenia świata?
Niewykluczone, że to wszystko dla dobrej puenty. Apokalipsa to po prostu taka opowieść, która porządkuje inne opowieści. Jak wtedy, gdy wikłamy się w jakąś historię, ale obfitość faktów i postaci nas przytłacza, tracimy z oczu puentę, i nagle, w momencie olśnienia, dostrzegamy znajomy kształt, anegdota znów nabiera formy i zmierza do spektakularnego finału „…i tak skończy się świat”. Ale dlaczego akurat koniec, a nie – dajmy na to – piękne trwanie („i tak to już było”), ciągła zmienność („potem to się wiele razy zmieniało”) albo nieustające napięcie („spierali się o to jeszcze wiele lat”)? Wszystko przez religię.
Nieprzypadkowo podstawowego wzoru dla opowieści apokaliptycznych dostarczają święte księgi, takie jak Apokalipsa Jana i Księga Daniela. Tyle że sama religia niewiele jeszcze wyjaśnia, bo w starożytności trudno o coś, co by religią nie było. Nie chodzi jednak o jakąkolwiek religię, ale o taką, w której za istnienie świata odpowiada jakieś indywiduum, powiedzmy: Bóg. Bo jeśli Bóg – taki jak ten grany przez Steve’a Buscemiego w serialu "Cudotwórcy", cyniczny i małostkowy abnegat, wcale nie taki odmienny od Jahwe ze Starego Testamentu – zaczyna się nudzić albo niecierpliwić, to nic przecież nie stoi mu na przeszkodzie, aby świata się pozbyć. Ale skoro Bóg stworzył świat, to znaczy, że świat ma jakiś początek, a skoro ma początek… no właśnie.
Nieprzypadkowo w Apokalipsie Jana Jezus mówi o sobie „Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec”. To genialny w swojej prostocie mechanizm: jeśli coś się zaczęło, to się skończy. I może dlatego wszystkie poważne instytucje, którym zależy na nieśmiertelności – kościoły, imperia, monarchie, patriarchat i kapitalizm – tak skrupulatnie ukrywają swoje korzenie i przekonują, że istnieją od zawsze.
Jeśli przyjrzeć się dokładnie opowieściom o początku, okazuje się, że już w nich zawarta jest zapowiedź końca. Jak zauważa Maria Manuel Lisboa, biblijna opowieść o stworzeniu świata i człowieka staje się – niemal bez zwłoki, tak jakby był to jeden wielki wybuch – opowieścią o upadku (rajskiego) świata i (grzesznego) człowieka. Działa to też w drugą stronę: przy końcu objawia się początek, tak jak w "Drodze" Cormaca McCarthy’ego wyobraża to sobie ojciec: „Być może w chwili zagłady świata będzie można wreszcie zobaczyć, jak został stworzony”.
Takie rozumienie czasu, od początku do końca, ma i takie konsekwencje, że – jak zauważa Roma Sendyka w "Scenariuszach końca" – każe nam stawiać rozwiązanie problemu wyżej niż jego rozważanie. To dlatego w romansach, tych antycznych i tych całkiem współczesnych, interesuje nas tylko to, jak się kończą: czy kochankowie się zeszli. Wszystko, co pomiędzy, nie ma większego znaczenia...
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki Macieja Jakubowiaka "Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata", która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?
Nawrócony francuski rabin opowiedział niezwykłą historię swojego życia.
Bóg wybiera pewne narody, obdarza szczególną misją i prowadzi różnymi drogami.
Mityczny posłaniec bogów, symbol osiągnięcia niebotycznych wyżyn, zwiastun nadchodzącej wiosny...
Judaizm, chrześcijaństwo, islam, buddyzm... - która z tych religii jest najbardziej "szalona"?