Jakimś cudem, czy też psim swędem (zależy od tego, jaką kto ma koncepcję funkcjonowania tego świata), ale jak do tej pory pozostaliśmy nietknięci. O codziennej pracy w Republice Środkowej Afryki, między walczącymi ugrupowaniami, pisze br. Robert Wieczorek OFM Cap.
Pokój i dobro!
Drodzy Przyjaciele RCA!
Dzisiejsza Ewangelia: „Gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was, cieszcie się i radujcie!” (Mt 5,11-12).
Zacznę od wspomnienia z młodości. Mój obecny konfrater w zakonie, a niegdyś kolega z klasy i internatu, br. Marian Zieliński, miał w zwyczaju nucić sobie pod nosem: „Jeśli gdzieś jest niebo, to wygląda jak Nowy Sącz…” (to jego rodzinne miasto, więc nie dziwota). Nie siląc się na oryginalność, nieraz przerabiam ten refren na własny użytek: „Jeśli gdzieś jest niebo, to wygląda jak Ndim”, czym też wywołuję u braci irytację, albo odruch politowania, bo to przecież dziura jakich mało. Owszem, pustelnia nowicjatu to urocze miejsce, ale reszta? Nic do pozazdroszczenia. Niemniej jednak, w kontekście tragicznych wydarzeń, jakich obraz w relacjach braci intensywniej docierał do Was w ostatnich dniach, my tutaj w Ndim, możemy powiedzieć bez najmniejszego cienia buty, ale za to z wielką wdzięcznością: Gdy wszędzie wokół dzieje się naprawdę źle, nam tutaj w Ndim jest jak u Pana Boga za piecem! Jakimś cudem, czy też psim swędem (zależy od tego, jaką kto ma koncepcję funkcjonowania tego świata), ale jak do tej pory pozostaliśmy nietknięci.
Jak to jest możliwe, gdy jednocześnie nasi sąsiedzi z północy i południa poszli na przemiał? Ktoś może nadto wspomni, że przecież przed dziesięciu laty, podczas rebelii gen. Bozize, to właśnie Ndim było pierwszą misją w diecezji Bouar, która padła ofiarą muzułmańskich najemników? Ale wtedy było inaczej, bo grabieżcza fala przyszła od wschodu, od strony Paoua, tym razem zbójecki tajfun przyszedł z południa. Obok łuty zwykłego szczęścia, można sobie tłumaczyć, że grabieżcza kolumna samochodów Seleka, którzy pozostawili po sobie zgliszcza i trupy w Bocaranga, stanęła przed wyborem na skrzyżowaniu: do granicy z Kamerunem i Czadem jechać drogą zachodnią, czy wschodnią? Na szczęście dla nas, wybrali tą drugą. Nasza ma dwa skrzyżowania po drodze, a tam potencjalnie czający się anti-balaka, przy tym parę brzydkich mostów i spore górki przy zjeździe do Ngaoundaye świetnie nadające się na zasadzkę. A może też po prostu nie wiedzieli o naszej misji, bo niespecjalnie dawaliśmy znać o naszym istnieniu? Wszystkie nasze samochody, oprócz jednego, stacjonują już od roku po drugiej stronie granicy w Kamerunie, więc nie ma tu specjalnie czym się obłowić… Dość powiedzieć, że uchowaliśmy się cało.
Nasłuchujemy co parę godzin kolejnych wieści na radiofonii. Przynajmniej człowiek nie będzie zaskoczony. Internet i skype pomagają wiele w utrzymaniu łączności – telefony zbyt są uzależnione od pracy anten, stąd też bywa różnie. A przy tym w naszej dziurze praktycznie nie ma zasięgu.
No i modlimy się – może nie więcej, ale z pewnością inaczej i intensywniej. Ja osobiście co dzień polecam moją parafię Bożemu Miłosierdziu przez s. Faustynę i wspominając ujmujący pokój miejsca jakim jest Medjugorie, proszę Gospę Mira o opiekę nam moim małym „Międzygórzem”, bo Ndim faktycznie jest tak usytuowane.
Ale przede wszystkim, większość czasu i energii schodzi mi na próbie normalnego funkcjonowania misji. Gratulujemy sobie, że może jesteśmy tu w Ndim jedną z nielicznych oaz pokoju na terytorium całego RCA, w których szkoła i szpital funkcjonują normalnie. Do tej pory mieliśmy tylko 3 dni przerwy w nauce z racji na potencjalne niebezpieczeństwo. Siostry, jako kobiety, czują się momentami różnie i nieraz trzeba im podkręcać morale w górę, ale da się żyć!
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...