Idę za druidem po błotnistej ścieżce, wykraczamy poza dawne granice Herrington Hall i wchodzimy na spokojną drogę, wzdłuż której rośnie żywopłot. Kierujemy się w stronę starego kościoła z iglicą wznoszącą się ku ponuremu niebu.
– Umysł często widzi nie tylko to, co jest teraz, ale też to, co już było – mówi Stephen, patrząc na mnie enigmatycznie, kiedy się spotykamy. Za pół godziny wybije sobotnie południe, a my stoimy na środku zadbanego, porośniętego trawą parku dla rodzin, oddzielonego jezdnią od stacji benzynowej Texaco i salonu fryzjerskiego o nazwie Hot Cutz. Niebo jest zmienne i nabrzmiałe. Wieje mroźny, przenikliwy wiatr i kropelki deszczu spadają mi na twarz. Podczas gdy ja staram się skurczyć w ubraniu, żeby jak najbardziej oddalić się od warunków przyjaznych maskonurom, Stephen wydaje się odprężony i zupełnie zadowolony. Jest druidem oddającym cześć przyrodzie, więc jego nastawienie do pogody przypomina podejście dumnego rodzica do toksycznego dwulatka. Wydaje się kompletnie ślepy na wszystkie jej brzydkie i nieprzyjemne cechy, bo miłość do niej pochłania go bez reszty. Nie przeszkadza mu, gdy matka natura zrasza jego kark wodą albo szczypie go w palce, bo uważa ją za przedłużenie samego siebie i akceptuje ją bezwarunkowo. To bardzo wzruszające. A poza tym trochę działa mi na nerwy.
– A teraz – dodaje – spójrz na to drzewo i powiedz mi, co czujesz. Nie staraj się za bardzo i nie zastanawiaj. Powinieneś pójść za pierwszymi doznaniami, które odczuwasz, bo twoje zmysły uruchamiają się wcześniej niż myśli.
To dojrzałe drzewo, ale chude i gruzłowate. Konary wydają się przemieszczone na łączeniach, a pień wykręca się niewygodnie w górę, jakby próbował uniknąć jakiegoś potwornego bólu drapiącego go i gryzącego od środka. Myślę, że to nie jest szczęśliwe drzewo.
– Bardzo dobrze – mówi. – Zazwyczaj przebywanie wśród drzew jest niezwykle pokrzepiające, ale nie w tym przypadku. To drzewo dużo widziało. Możesz też odczuwać gorąco i mrowienie palców u nóg. Ludzie często kojarzą zimno z mrocznymi siłami, to jednak gorąco powinno sprawiać, że zaczynasz uważać.
– Dlaczego? – pytam, rozglądając się. Patrzę na dzieciaki na huśtawkach oraz na fordy mondeo i ka stojące jeden za drugim na światłach obok parku, które warczą i parują niczym rozsierdzone byki. – Są tu jakieś mroczne siły?
Patrzy, jak się trzęsę z pięściami wciśniętymi głęboko do kieszeni płaszcza. Kropelki wody zbierają się na jego bladej, szerokiej twarzy i przyklejają mu włosy do czoła.
– Właśnie stoimy w miejscu, gdzie dawniej był Herrington Hall – odpowiada, gdy kropla na jego skroni przemienia się w strużkę. – Zburzono go, bo nikt nie chciał w nim przebywać.
Pokazuje palcem ruiny jakichś kamiennych schodów, które wyłaniają się z ziemi. Są niskie, nadłupane i od dawna niepotrzebne, zaanektowane przez trawę i psie odchody.
– Dawniej te schody prowadziły z kuchni do ogrodów – wyjaśnia. – Kogoś na nich zamordowano. Miałeś więc rację co do tego drzewa. Ono widziało tę zbrodnię i wszystko pamięta. Właśnie to teraz odczuwasz. Łatwo zbagatelizować te doznania i po prostu uznać je za coś niedorzecznego: „Och, to pewnie dlatego, że tak tu ciemno”. Ludzki umysł uwielbia racjonalizować. Ale powinieneś zignorować te myśli i nauczyć się ufać swoim odczuciom. Zmysły człowieka są niezwykle silne.
– Więc teraz w zasadzie nie ma tu niczego złego? – pytam.
– Nie – odpowiada. – Wyczuwasz jedynie echo. Tylko że – dodaje, spoglądając na konspiracyjną grupę drzew tworzących mały zagajnik na wschodnim krańcu parku – ostatnio się martwię, bo zniknęły stąd wszystkie gawrony.
Idę za druidem po błotnistej ścieżce, wykraczamy poza dawne granice Herrington Hall i wchodzimy na spokojną drogę, wzdłuż której rośnie żywopłot. Kierujemy się w stronę starego kościoła z iglicą wznoszącą się ku ponuremu niebu. Stephen oznajmia mi, że wszyscy mają zdolności parapsychiczne, i zdumiewa go, kiedy ludzie zachowują się tak, jakby korzystanie z nich świadczyło o ich wyjątkowości. Polubiłem Stephena. Ma posturę niedźwiedzia i emanuje kojącą, spokojną pewnością siebie, dzięki czemu człowiek nie zwraca uwagi na dziury w jego kurtce, reklamówki w kieszeniach oraz zwyczaj poruszania tylko jedną stroną ust podczas mówienia i odruchowo traktuje jego słowa poważnie.
Przechodzimy przez jezdnię. Czuję, jak zaczynają mi drętwieć duże palce u stóp. Słuchając Stephena, wracam myślami do Michelham i sali z tajemniczą wysuniętą szufladą. Od razu gdy tam wszedłem, ogarnęły mnie złe przeczucia. Według Stephena moje zmysły uruchomiły alarm. A jeśli wierzyć różdżkom, zdecydowanie wygląda na to, że coś tam znaleźliśmy. Tylko czy był to duch sir Thomasa Sackville’a?
Uderza mnie myśl, że jeśli faktycznie tak było, możliwe, że odkryłem przerażającą prawdę o wielkim okrucieństwie śmierci. Może życie pozagrobowe nie jest rajem, w który wierzą księża, ani idealnym snem racjonalistów. Może po śmierci nadal tu pozostajemy, a sama śmierć jest powolna, przyziemna i nie ma końca. Może dusze tu utykają i po wieki czają się w swoich pokojach. Albo może istnieje coś takiego jak niebo, a to, co zobaczyłem w Michelham, to było piekło. Może światła ducha, o których mówił Lou, i to, co zastaliśmy w klasztorze, to potępione dusze skazane na bezsensowną wieczność, goniące własny ogon pośród żywych. I może potrafią się komunikować, bardzo słabo, korzystając z takich narzędzi jak różdżki Paola albo złoty łańcuszek Kathy. To, myślę, niepokojący obrót sprawy.
Po kilku minutach docieramy do bramy w murze koloru starych kości, który sięga nam do ramion. Jest zdezelowany, jego cztery boki otaczają olbrzymi zapuszczony cmentarz. Są na nim zniszczone płyty nagrobne, uschnięte drzewa, popękane krucyfiksy i smutne kamienne anioły pokryte bladym parchem porostów.
Na chwilę przystajemy w milczeniu. Patrzę na Stephena, który uśmiecha się w swojej złachanej niebieskiej parce.
– Stephen – zaczynam – nie przepadam za cmentarzami.
– Nie masz się czego bać – mówi. – Cmentarze powinny być neutralne. Kiedy ciało tu dociera, ducha już dawno w nim nie ma. Cmentarze są niebezpieczne tylko wtedy, gdy ludzie wywołują duchy.
Pokazuje na drugi koniec cmentarza, na kępę wysokich, górujących nad nim sosen. Z trzepotem skrzydeł nadlatuje stado gawronów, ptaki krzyczą w szarym powietrzu nad drzewami.
– Co czujesz, kiedy to widzisz?
Postanawiam wykręcić się od odpowiedzi.
– Ciemnawo tam – stwierdzam.
– Zgadza się – przytakuje Stephen. – Jest tam ciemno i ta ciemność nie bierze się wyłącznie z drzew.
– Nie? – pytam.
– Drzewa mogą być zdeprawowane – wyjaśnia druid. Odwraca się i wchodzi na cmentarz przez obłażącą z farby metalową bramę, kroczy żwawo ku zdeprawowanym drzewom. – Pamiętasz, co powiedziałem o wywoływaniu duchów? – Odwraca się do mnie. – Ten cmentarz jest wyjątkowo niebezpieczny pod względem duchowym. Powiedz, jeśli nie chcesz dalej iść.
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Nadprzyrodzone. Śledztwo w sprawie duchów". Autor: Will Storr. Wydawnictwo CZARNE
