Podobne do chrztu „świeckie nadanie imienia” fundowano nawet... przedszkolakom. Choć komuniści uważali religię za opium dla ludu, sami rozpaczliwie małpowali obrzędy Kościoła.
Obrzęd, za którym nie kryła się kompletnie żadna treść, miał w tym planie nasycić u Polaków głód Boga, który tkwi w duszy każdego człowieka. Czasem uroczyste nadawanie imion przyjmowało formy szczególnie idiotyczne, nawet jak na standardy Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. „Przedziwne było bowiem nadawanie imion przedszkolakom, które przecież przez kilka lat swojego życia nie pozostawały bezimienne. Zapewne rodzice decydowali się, aby ich pociechy wzięły udział w uroczystości, z przyczyn ekonomicznych (prezenty finansowe i rzeczowe), nie dostrzegając zagrożeń i celu ukrytego w pozornie niewinnej imprezie, lub je bagatelizując” – piszą Łucja Marek i Monika Bortlik-Dźwierzyńska.
Przykłady? Choćby ten z Jastrzębia-Zdroju, gdzie w dniach 6–8 czerwca 1979 roku Urząd Stanu Cywilnego zorganizował trzy zbiorowe nadania imion przedszkolakom. „W sumie w poczet obywateli naszego miasta przyjęto 108 dzieci, głównie z rodzin górniczych. Wszystkie otrzymały od zakładów opiekuńczych 1000-złotowe wkłady na książeczki mieszkaniowe, słodycze, kwiaty i zabawki” – relacjonowało z entuzjazmem pismo „Nasze Problemy” w numerze 24/1979. Na zdjęciu widać, że przedszkolaki na ceremonii przyjęcia imienia są odświętnie ubrane, a jeden chłopczyk, na oko już pięcio- albo sześcioletni, ma na sobie mały mundur górniczy.
Ta „atrakcja” miała też odciągnąć mieszkańców Jastrzębia od udziału w pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II do ojczyzny. 6 czerwca odbywało się spotkanie papieża ze Ślązakami w Częstochowie. Kto wybrał wtedy dla dobra dziecka inwestycję w „1000-złotowy wkład na książeczkę mieszkaniową”, nic na tym nie zyskał. Nie minęło 10 lat, a wkład wraz z całą książeczką kompletnie zżarła hiperinflacja.
Bez udziału świadomości
Choć dzisiaj działania, które miały zeświecczyć Polaków, głównie śmieszą, wtedy bywały częściowo... skuteczne. Autorki zacytowały list pasterski Episkopatu Polski z 1963 r., w którym padają niepokojące słowa: „laicyzacja jest procesem odbywającym się w ogromnej mierze bez udziału świadomości. Większość ludzi nie dostrzega zanikania w ich życiu rzeczywistości religijnej i nie zdaje sobie sprawy z powiększającej się u nich rozbieżności między przekonaniami religijnymi a codziennym postępowaniem. Przeciwnie, uważa tę dwutorowość za coś naturalnego”.
Sporo świeckich obrzędów zostało w 1989 r. zarzuconych, bo gołym okiem było widać ich śmieszność i przerost formy nad treścią – a właściwie samą formę bez treści. A jednak autorki zauważają, że kilka z tych świeckich zwyczajów... przetrwało. Sądzą też, że PRL-owskie „świeckie obrzędy, obyczaje, kultura” rzeczywiście trochę nas zeświecczyły – „jak kropla drążąca skałę, powoli, ale skutecznie”.
Jest jakoś przejmujące, gdy w 2015 roku patrzy się w tym albumie na reprodukcje PRL-owskich życzeń na święta Wielkiej Nocy. Tyskie „Echo” życzyło w 1959 r. tylko „Smacznego jajka, tudzież mokrego dyngusa”. A dyrekcja i Rada Robotnicza Czułowskiej Fabryki Celulozy i Papieru w Czułowie (dziś dzielnica Tychów) zamieściła w gazecie ogłoszenie z rysunkiem kurczaczków i tekstem: „Zdrowych i wesołych świąt oraz gratulacje z okazji przedterminowego wykonania zobowiązań produkcyjnych”. Jakiegokolwiek nawiązania do tego, co naprawdę ludzie świętują – brak. Zupełnie jak na większości pocztowych i internetowych kartek świątecznych w XXI wieku.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...