W naszej tradycji, tej, która od Starego Testamentu prowadzi do Nowego, widzimy, że Pan Bóg rzeczywiście prowadzi dialog z ludzkością - zwraca uwagę ks. prof. Łukasz Kamykowski.
Przełomowość „Nostra aetate” polega też na tym, że oto Kościół patrząc na inne religie, przyznaje, że są także inne drogi do Boga. Dziś ta myśl nie wstrząsa, ale 50 lat temu była jednak czymś rewolucyjnym.
– Tak, w odniesieniu do religii świata, poza judaizmem oczywiście, był to rzeczywiście wstrząs, choć stopniowo przygotowywany jednak przez zmiany nastawienia misyjnego. Od tej strony warto porównać tę deklarację z zapomnianym nieco dekretem o misjach. Mianowicie, o ile na początku wydawało się, że „zanieść Ewangelię” to znaczy zanieść ją w takim kształcie, w jakim się ona historycznie rozwinęła, a więc praktycznie bez żadnego miejsca dla kultur miejscowych. Dopiero w czasach nowożytnych, choć z wielkim trudem, to jednak zaczęła do świadomości europejskiej przebijać się myśl, że świat pozachrześcijański to nie są resztki dzikich barbarzyńców tylko ogromne kultury, często starsze od chrześcijaństwa, zwłaszcza w Azji. Stopniowo zaczęto sobie uświadamiać, że ludy prymitywne są zdolne nie tylko przyjąć chrzest, ale też naprawdę rozwinąć własną kulturę i własny Kościół.
Bo mają swoje własne, ugruntowane już próby kontaktu z Transcendencją.
– Tak. Misjonarze, którzy byli też antropologami kulturowymi czy religioznawcami, zrozumieli, że trzeba najpierw wysłuchać, co tak naprawdę bije w sercu tych ludów, co one myślą, jak przekazują swoje tradycje, co w tych tradycjach jest i czy są tam owe „ziarna prawdy” czy zalążki Słowa. Przypomina to nieco dociekania z II czy III w. po Chrystusie dotyczące tego, jak się odnieść do kultury hellenistycznej, to znaczy czy całkiem ją potępić, czy jednak nie... W kontekście innych kultur tak na dobre wybrzmiało to dopiero w końcu XIX i na początku XX w. Zaczęła dojrzewać idea, że chodzi nie tylko o to, by zanieść i ogłosić Ewangelię, ale spróbować zaszczepić Kościół, który by wyrósł z tamtych korzeni i w tamtej kulturze. Rehabilituje to także wartości tradycyjnych, lokalnych kultur.
A czy ta wielość religii jest czymś, co Księdza Profesora fascynuje?
– Tak. A najbardziej to, co o tym myśli Pan Bóg.
No właśnie, ta wielość jest wolą Boga czy winą człowieka?
– Nie da się odpowiedzieć: albo – albo. Dlatego że w naszej tradycji, tej, która od Starego Testamentu prowadzi do Nowego, widzimy, że Pan Bóg rzeczywiście prowadzi dialog z ludzkością, czy też: gra z ludzkością, szanując wolność człowieka. Wydaje się, że to jest interakcja. To nie jest tak, że Pan Bóg ma pomysł niezależnie od wszystkiego. On liczy się z wolnymi wyborami ludzi nawet wtedy, gdy Mu się nie podobają. I „gra” dalej swoją miłością do ludzkości w tych warunkach, jakie zostały stworzone. Ponadto – ale na ten temat możemy teoretyzować my chrześcijanie z naszą koncepcją Jedynego Boga w Trójcy – jedność i różnorodność się nie wykluczają. Prawdziwa jedność jest jednością harmonii w wielości.
Przeczytaj także
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...