W naszej tradycji, tej, która od Starego Testamentu prowadzi do Nowego, widzimy, że Pan Bóg rzeczywiście prowadzi dialog z ludzkością - zwraca uwagę ks. prof. Łukasz Kamykowski.
Tomasz Królak (KAI): Deklaracja Soboru Watykańskiego II „Nostra aetate” o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich świadczyła o przełomie w wielowiekowym myśleniu Kościoła. Ale jak do tego przełomu doszło, dlaczego akurat wtedy się dokonał, jak ta decyzja dojrzewała?
Ks. prof. Łukasz Kamykowski: Rok zwołania soboru, czyli 1962, to w kontekście politycznym czas wielkiego napięcia związany z konfliktem o Kubę pomiędzy dwoma ówczesnymi supermocarstwami, czyli USA i ZSRR. Cudem uniknięto wtedy wojny. W 1964 r. papież Paweł VI zdecydował się pojechać do ONZ, bowiem konflikt zaczął grozić na nowo – tym razem z udziałem nowych aktorów światowej polityki – prezydent Kennedy już nie żył, a Chruszczow został odsunięty od władzy przez Breżniewa.
Między wydarzeniami z 1962 i 1964 r. rozpoczyna się sobór, który też nie ma łatwo, bo rozpoczął go Jan XXIII – papież, który wiedział, że ma przed sobą niedługie już życie. Umarł w czerwcu 1963 r. i w tym samym miesiącu został wybrany nowy papież – Paweł VI, który podczas pierwszej sesji był bardzo aktywnym uczestnikiem soboru. Między drugą a trzecią sesją, latem 1964 r. napisał swoją pierwszą encyklikę („Ecclesiam suam”). Zaproponował w niej ojcom soboru, żeby zamknąć to bardzo rozdyskutowane zgromadzenie soborowe w jakimś określonym czasie, i zasugerował, by sobór zajął się głównie określeniem istoty Kościoła, i to pod trzema kątami. Po pierwsze sobór miałby opisać to, jak Kościół widzi sam siebie – teologicznie i dogmatycznie – i czym powinien być. Drugim zadaniem byłoby dokonanie takich reform w Kościele, które by nie zmieniały jego istoty, ale pomogły mu być tym, czym być powinien. Trzecim wskazanym zadaniem było wytłumaczenie światu, w jakiej relacji Kościół pozostaje wobec niego.
Sobór podjął tę myśl i wraz z nią zaczął posługiwać się pewną kategorią, według której Paweł VI próbował nakreślić relację Kościół – świat. Otóż Kościół, według niego, powinien wchodzić ze światem w dialog.
To było w Kościele słowo nowe?
– Było słowem nowym dla teologii, stosunkowo nowym także w kulturze w ogóle. Choć trzeba pamiętać, że Platon swoją myśl filozoficzną rozpisał – mistrzowsko zresztą – właśnie w formie literackich „Dialogów”. Niemniej jeszcze w słownikach z XIX w., a nawet z początku XX stulecia, dialog definiowany jest jako gatunek literacki – i tyle. Natomiast w ciągu XX w., pomiędzy I i II wojną światową, przenika do filozofii jako nowa podstawa budowania tego, co najbardziej fundamentalne. Tym czymś nie jest podmiot ani przedmiot, ale relacja pomiędzy „ja” a „ty”. Tak oto ze sfery fikcji literackiej słowo „dialog” wchodzi w kulturze do języka filozofii, by pomóc w wyrażeniu realnych relacji między ludźmi.
Natomiast po II wojnie światowej kategorię dialogu przejmuje teoria polityki i socjologia, w których to dziedzinach zostaje ona zastosowana do grup społecznych. Jednocześnie nabiera ona quasi-zbawczego charakteru, w rozumieniu: nie ocalimy tego świata, jeżeli supermocarstwa nie wejdą w dialog. Po takim dojrzewaniu samego konceptu dialogu Paweł VI spróbował zastosować go w teologii. Samo pojęcie przejęte przez Kościół zmienia się i pogłębia, a w każdym razie głęboko się transformuje. Paweł VI pisał o tym otwarcie, a sobór podjął to w wielkim dokumencie – swojej ostatniej konstytucji duszpasterskiej „Gaudium et Spes”, o Kościele w świecie współczesnym.
W tym klimacie powstały także dwie ważne deklaracje: „Dignitatis humanae” – o wolności religijnej i właśnie „Nostra aetate”. Były to niewielkie dokumenty, w których intencją Kościoła nie było rozwiązanie kwestii doktrynalnych, lecz wskazanie praktycznego sposobu podejścia do sprawy. Sobór Watykański II od początku bowiem chciał być soborem duszpasterskim. Kościelni tradycjonaliści często próbują dziś mówić: to nie był sobór dogmatyczny, a tylko duszpasterski. Natomiast w intencji ojców soboru i ówczesnych papieży był on aż duszpasterski. Nie w tym sensie, że nie chciał ustalać doktryny, ale w tym, że nie zamierzał zatrzymać się nad kwestią sformułowań takich czy innych prawd, lecz raczej nad wyciągnięciem z doktryny wniosków dla życia.
Przeczytaj także
Z opisu Księdza Profesora wynika, że gdyby nie wielkie światowe napięcia, nie doszłoby do wydania dokumentu dotyczącego stosunku Kościoła do innych religii?
– Prawdopodobnie jeszcze nie.
Niepewna sytuacja polityczna świata była więc katalizatorem dla „Nostra aetate”?
– Tak. Podobnie jak katalizatorem była niedawna Zagłada Żydów w czasie II wojny światowej. To ewidentnie wymusiło konieczność powiedzenia tego, jak Kościół chce się odnieść do świata żydowskiego. W momencie narastania nazizmu i tej ogromnej fali antysemityzmu, która, można powiedzieć, stała się sposobem myślenia kultury europejskiej w okresie międzywojennym, Kościół próbował znaleźć odpowiedź, ale nie bardzo potrafił ją sformułować. Natomiast zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że jest w jakiś sposób współwinny istnieniu antysemityzmu.
Oczywiście w wydaniu hitlerowskim antysemityzm był, jak cała ideologia, neopogański, rasistowski i pseudonaukowy. Utrzymywał, że ludzkość rozwija się ewolucyjnie i tak jak były lepsze i gorsze gatunki zwierząt i roślin, tak samo jest wśród ludzi, a tą najgorszą rasą są Żydzi. A dlaczego oni? Otóż tutaj w tle jest stary antyjudaizm Kościoła, który zawsze uważał Żydów za swoich przeciwników, traktował ich głównie jako przeciwnika, konkurenta w dziedzictwie prawdziwego Boga.
Z jednej strony, chcąc wytłumaczyć własną Ewangelię o Chrystusie, Kościół musiał wejść w sferę pojęć religijnych świata, z którego Jezus się wywodzi, w którym żył, w którym się modlił, działał, wyrażał swoją myśl i przez który został w jakiś sposób odtrącony – w którym zginął. Przy czym, stale to podkreślał, oddał życie najpierw za owce, które poginęły z domu Izraela.
Przesłanie, że ten oto człowiek, stracony przez was, Żydów, jest przez Boga ustanowionym, oczekiwanym Mesjaszem, sędzią żywych i umarłych, powszechnym Zbawcą – jest możliwe do wyrażenia tylko w kategoriach dziedzictwa Starego Testamentu i religii żydowskiej. A z drugiej strony, i to zwłaszcza do żywego odczuwa św. Paweł, główny teoretyk rodzącego się chrześcijaństwa – jest to prawda dotycząca zupełnie nowej interwencji Pana Boga. Tak dalece nowej, że św. Paweł pisze: to wszystko, czym żyłem dotąd, uważam teraz za śmiecie (a dosłownie: gnój) w porównaniu z nowością tego doświadczenia, przeżycia Boga, którego doznałem, doświadczywszy, że spotkałem Jezusa Chrystusa zmartwychwstałego i On mnie, grzesznika, prześladowcę postawił jako głosiciela prawdy o Nim.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...