Kult voodoo bywa często bezzasadnie określany jako „religia synkretyczna", tak jakby szczególnym wyjątkiem, a nie regułą historii powszechnej był fakt, że poszczególne religie powstawały jako konglomeraty złożone z elementów innych duchowych nurtów.
Jeszcze do dziś haitańskie loa są rozróżniane według pierwotnych afrykańskich „narodów" (nanchons), według regionów, w których były kiedyś zadomowione, oraz ludów Afryki, które w dawnych czasach oddawały im cześć. Odróżnia się na przykład nanchons Congo czy Nago, Ibo czy Wangol, a w wielu przypadkach jeden i ten sam loa, właśnie naznaczony tylko specyfiką plemienną, zajmuje miejsce w panteonie wielu czy wszystkich nanchons. Również powszechne do dziś nazwy najważniejszych przedmiotów rytualnych używanych w ceremoniach voodoo oraz kapłanów tego kultu pochodzą z języka plemienia Fon. Dotyczy to zarówno wspomnianej już hunsi (małżonki boga), jak i govi (kultowych dzbanów dla duchów i dusz), assona (rytualnej grzechotki), świątyni voodoo zwanej humfó oraz wielu innych pojęć.
Jak jednak było to w ogóle możliwe, że niewolnicy zdołali w straszliwych warunkach życia na Haiti ożywić na nowo tak skomplikowany kult jak voodoo? Przy tym jest rzeczą wiadomą, że ich jasnoskórzy właściciele nieszczędzili trudu, by temu niepożądanemu dla siebie procesowi zapobiec.
wikipedia (PD) Ubiczowany niewolnik (zdjęcie z 1863 r.). Handel niewolnikami to jeden z najbardziej haniebnych procederów jakich dopuszczali się "chrześcijanie" z Europy i Nowego Świata Przymusowy chrzest w imię Chrystusa
Od samego początku handlarze niewolnikami, a także posiadacze kopalń złota i plantacji trzciny cukrowej podejmowali znaczne, nie hamowane żadnymi skrupułami wysiłki, by zatrzeć pamięć niewolników o ich ojczyźnie i w ten sposób całkowicie złamać ich wolę oporu. Podczas podróży na statkach frachtowych świadomie karmiono ich tak nędznie, aby brak sił nie pozwolił im nawet pomyśleć o buncie; skutych łańcuchami w regularnych odstępach czasu smagano biczami, aby utracili resztki ducha i nadziei.
Po przybyciu na Haiti słabszych, którzy już nie wytrzymywali tych tortur, bez ceregieli zakopywano do ziemi; przerażoną resztę poddawano dalszemu praniu mózgów. Otóż każdy niewolnik otrzymywał nowe imię, przy czym biali panowie urządzali sobie żarty, nadając swym ofiarom imiona wzięte z greckiej mitologii czy rzymskiej historii. Następnie takiemu „Zeusowi" czy „Cezarowi" pod groźbą dalszych kar zakazywano, by ktokolwiek zwracał się do niego dawnym imieniem, i podobnie jemu nie wolno było zwracać się do któregoś ze swych towarzyszy niedoli według dawnego zwyczaju.
Aby zapobiec zachowaniu przez niewolników jakichkolwiek wspólnych wspomnień, przed rozesłaniem do różnych kopalń i plantacji dokonywano w miarę możności ich przemieszania. Członkowie rodziny musieli być bezwzględnie rozdzieleni; w miarę możności nie dopuszczano też do tego, by nawet członkowie tego samego plemienia pracowali w przyszłości razem.
Odcięci od swych korzeni, pozbawieni swych tradycji i wspomnień, resztę życia mieli niewolnicy spędzić na posłusznym spełnianiu rozkazów swoich panów, aż wreszcie zostaną wyniszczeni przez nieludzkie warunki i po upływie niewielu lat wymienieni na świeżą siłę roboczą z niewyczerpanych rezerwuarów Dahomeju.
Tak w każdym razie wyglądały rachuby ich panów. I rzeczywiście: każdy, kto w owym czasie zechciałby się założyć, że one się nie spełnią, niemal na pewno by przegrał. Według osiemnastowiecznych relacji niewolnicy na Haiti byli przez cały dzień zajęci spełnianiem rozkazów swoich panów, a mizerną resztkę czasu, jaka im pozostawała, wykorzystywali do tego, by sami jakoś przeżyć. Przed świtem wypędzano ich na pola; o godzinie ósmej mieli krótką przerwę na śniadanie, aby następnie do dwunastej w południe w ostrym tempie pracować dalej. Po przerwie obiadowej trwającej do godziny drugiej praca była kontynuowana aż do zapadnięcia zmroku, często nawet do godziny dziesiątej czy jedenastej w nocy. Dwugodzinną przerwę obiadową oraz wolne dni, które zgodnie z katolickim kalendarzem musiano im - chcąc nie chcąc - dawać w niedziele i święta, wykorzystywali na uprawę ziemiopłodów na własny użytek.
Tak więc każdy niewolnik w Santo Domingo musiał pracować przeciętnie 16 godzin dziennie, w morderczych warunkach klimatycznych i higienicznych, przy wysoce niedostatecznym wyżywieniu, systematycznie zastraszany, izolowany, przy najmniejszej nieuwadze karany biczem lub jeszcze gorzej. Według wiarygodnych relacji te nieszczęsne ofiary zachodniej podwójnej moralności miały szansę na przeżycie na ogół nie więcej niż dziesięciu lat.
Jednakże nie tylko te niewielkie szansę na dłuższe przeżycie tłumaczą, dlaczego biali panowie poprzestawali na bardzo powierzchownej chrystianizacji swoich czarnych niewolników. Oficjalnie nie można było wprawdzie tym wyzutym z wszelkich praw ludziom odmawiać przynajmniej tego prawa, by mogli umierać - jako ochrzczeni - po chrześcijańsku. Można było się nawet spotkać z twierdzeniem, że Afrykańczyków tych w ogóle dlatego tylko tu przywieziono, aby w oczyszczającym środowisku haitańskich kopalń i plantacji mogli zakosztować błogosławieństw chrześcijańskiej cywilizacji. Pomimo takich zręcznych zapewnień zdawała się panować milcząca zgoda co do tego, że niewolnicy nie są jeszcze do przyjęcia Dobrej Nowiny dojrzali. W każdym razie miejscowi katoliccy księża zadowalali się tym, że spędzonych czarnoskórych pobieżnie i prawie bez komentarzy skrapiali wodą święconą, po czym pędzono ich z powrotem do kopalń i na plantacje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?