Tytuł filmu wiele obiecujący. Na obietnicach niestety się kończy…
Nakręcił go w 1962 roku Gianfranco Parolini – włoski reżyser, specjalizujący się w filmach sandałowych (w jego filmografii znajdziemy m.in. takie tytuły, jak „Samson”, „Furia Herkulesa”, „Dziesięciu gladiatorów”), ale i w spaghetti-westernach. Warto wspomnieć chociażby trylogię o Sabacie, w którego wcielał się sam Lee Van Cleef („zły” z kultowego filmu „Dobry, zły i brzydki”).
Niestety, „Stary Testament” też ma w sobie coś z włoskiego westernu. Duchowych treści jest tu jak na lekarstwo, biblijne odniesienia są szczątkowe, jest za to sporo akcji, potyczek, odwetów i najazdów. Generalnie na ekranie króluje przemoc i… chaos. Bohaterowie pojawiają się na chwilę, później znikają lub giną, na ich miejsce wkracza ktoś inny i tak w kółko, przez półtorej godziny.
Ale wróćmy do tytułu filmu. Filmu, który absolutnie nie jest ekranizacją Starego Testamentu. Autorzy koncentrują się wyłącznie na czasach powstania Machabeuszy, które wybuchło w 167 roku przed narodzeniem Chrystusa. Na ekranie pojawia się więc kapłan Matatiasz i kolejni jego synowie – w tym najbardziej znany, „lew Boga” Juda Machabeusz – którzy postanawiają sprzeciwić się syryjskim najeźdźcom i forsowanej przez nich hellenizacji.
Synów było siedmiu. Bibliści w ich męczeństwie, a także w późniejszej śmierci ich matki, dopatrują się nawet „typu Chrystusa” i „typu Maryi” (na Wiara.pl znajdą Państwo artykuł na ten temat, zatytułowany „Matka siedmiu męczenników”), jednak po seansie filmu Parloiniego raczej takich skojarzeń mieć nie będziemy. Tu liczy się batalistyka i widowiskowość, ale że film kręcony był na początku lat ’60 ubiegłego wieku, dziś wszystkie te sekwencje albo śmieszą, albo trącą myszką.
Swoisty retro-urok mają dekoracje, kostiumy, czy podniosła muzyka, którą skomponował Angelo Francesco Lavagnino (wcześniej odpowiedzialny np. za muzykę do „Otella” Orsona Wellesa), ale to właściwie jedyne plusy tego bardzo przeciętnego, a wręcz słabego filmu.
Niestety, strata czasu…
*
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?