publikacja 29.10.2010 09:34
Afryka ma wiele twarzy, będzie mi jej bardzo brakować – to moja ostatnia notatka z dziennika, prowadzonego w Zambii. Od powrotu minął ponad miesiąc i zapowiedź tęsknoty w pełni się sprawdza. Myślę, że jest dodatkowo podsycana przez próby wprowadzania w życie zambijskich przemyśleń i postanowień. Pomyśleć, że byłam tam tylko 5 tygodni…
Kitchen party
Kobiety w Chingombe… Ładne i brzydkie, jak wszędzie. Dobrze i źle ubrane, też jak wszędzie. Dostojne i zwariowane. A poza tym: dzielne, zaangażowane, pozostające w tyle za mężczyznami. Kobieta w Zambii ma pracować. Przynosi wodę, szuka drzewa na opał, kupuje jedzenie, troszczy się o środki na utrzymanie rodziny. Nosi na głowie ciężary, otoczona gromadką dzieci. Bo kobieta ma urodzić wiele dzieci- to jej skarb.
Nigdy nie uważałam siebie za feministkę, ale zestawienie z tym rozdziałem kobiet i mężczyzn, którzy nawet przez wieś nie chodzą razem, zestawienie z tak niską pozycją kobiety i jednocześnie ich zaangażowaniem w życie wspólnoty poruszyły mnie głęboko, jako kobietę. Tym bardziej byłam wdzięczna kobietom z Chingombe, że zapraszają mnie do życia z nimi.
Szybko okazało się, że trudno wyjść z kościoła, by choć na chwilę nie zatrzymać się i nie porozmawiać z nimi. Wołały mnie na pogawędkę, spotkanie, do wspólnej pracy. Najbardziej byłam im wdzięczna, gdy zaprosiły mnie na tzw. kitchen party- coś na wzór wieczoru panieńskiego przed ślubem, który miał się odbyć tydzień później. Zaproszone były tylko kobiety, okna sali były zasłonięte matami a drzwi zamknięte mimo upału, by żaden ciekawski mężczyzna nie mógł dostrzec, co dzieje się w środku.
Kicthen party
Byłam pod ogromnym wrażeniem, gdy patrzyłam, jak tańczą stare już, ale wciąż żywotne uczestniczki przyjęcia. Pomyślałam, wtedy, że w tej ich kobiecości jest jakaś niezwykła siła, zupełnie inna niż nasze uparte dążenie do równouprawnienia. Nie umiałam jednak oprzeć się pokusie sądzenia, że ich codzienne życie jest niesprawiedliwie ciężkie.
Na przyjęcie zaproszonych zostało tylko dwóch mężczyzn- Pan Młody i jego drużba. Weszli na chwilę, by wykupić Młodą od rodziny i… zostali obdarowani najlepszym ciastem i napojami. Na koniec były tańce i wiele radości, a ja cieszyłam się, że te kobiety się w tym odnajdują, i że mogłam stać się małą cząsteczką ich wspólnoty. To dziwne, ale właśnie wtedy byłam Panu Bogu bardzo wdzięczna za dar kobiecości.
Ślub Miriam