Księga Wyjścia stała się dla mnie rzeczywistością. Na wydarzenia sprzed tysiącleci patrzę teraz przez pryzmat tego, co dzieje się w Sudanie. Setki tysięcy osób wybiera się właśnie w podróż do swojej „ziemi obiecanej”, zostawiając za sobą ubogie, ale w miarę stabilne życie.
Spotkanie z rzeczywistością
Radość z powrotu widoczna w oczach południowych Sudańczyków czy pobrzmiewająca w wypowiedziach na ten temat nie powinna jednak przesłaniać faktów. Choć wszyscy wzywają Południowców do powrotu do swojej ojczyzny, to w istocie nikt tam na nich szczególnie nie czeka. Ci, którzy mają rodziny, mogą oczywiście liczyć na ich pomoc. Ale pozostali mogą liczyć tylko na siebie. I na ciężką pracę w kraju, w którym nie ma pracy dla nikogo, w którym kurczak kosztuje równowartość 25 dolarów (a pensja dobrze wykształconego specjalisty to 100 dolarów), gdzie nie ma szkół. Co gorsza, mimo oficjalnej propagandy, wcale nie jest tak, że powracający są traktowani jak równi. – Dla wielu oni są tchórzami, którzy wracają, dopiero gdy życie stało się łatwe – opowiadał mi jeden z duchownych. Tomasz P. Terlikowski Załadowane skromnym dobytkiem uchodźców ciężarówki ruszają w drogę do Juby, stolicy Sudanu Południowego
Niełatwe będzie również zbudowanie własnego państwa. Na razie wszyscy politycy zapewniają, że są gotowi do wzięcia odpowiedzialności, że gdy tylko referendum się skończy, zdecydują się na wolne wybory. Nie należy jednak zapominać, że na Południu działa mniej więcej 300 różnych plemion, które nie zawsze żyją w przyjaźni i które obecnie jednoczy wrogość wobec Północy. Kiedy ten wspólny wróg usunie się (co wcale nie jest takie pewne), wówczas zaczną się walki o wpływy w nowym państwie. Walki tym mocniejsze, że u ich źródeł leżeć będzie pragnienie pieniędzy płynących ze sprzedaży ropy naftowej.
O tym wszystkim jednak na razie powracający nie myślą. Oni są jak Żydzi, których Mojżesz porwał do powrotu do Ziemi Obiecanej, ziemi ich ojców. Ich wzrok, ich nadzieje są ulokowane w tamtej nowej rzeczywistości. – Wygramy – zapewnia mnie Michael. A jego oczy, tak jak oczy jego dzieci i żony, śmieją się! A ja pozostaję pełen wątpliwości, ale też głęboko przekonany, że Sudan, Sudańczycy potrzebują naszej modlitwy. Modlitwy o pokój dla ziemi rozrywanej wojną i prześladowaniem od pół wieku. Ale także ziemi, gdzie malutka dziewczynka uratowała od głodowej śmierci swojego jeszcze mniejszego braciszka, karmiąc go porcjami mleka, które podawała mu w łusce po pocisku karabinowym. Jej postawa pokazuje, że prawdziwa miłość może się nawet posłużyć narzędziem mordu, by ratować komuś życie. Oby tak się stało w Sudanie
Do 9 stycznia i jeszcze dłużej… Od września chrześcijanie na całym świecie modlą się o pokój w Sudanie. Inicjatywę pod hasłem: „101 dni dla pokoju” poparł sudański episkopat, propagują ją też misjonarze. W samym Sudanie od września trwają modlitwy, marsze w intencji pokoju, organizowane są międzyreligijne spotkania z muzułmanami. Misjonarze kombonianie, pracujący w Sudanie, włączyli do akcji rodaków z Polski. Chociaż formalnie trwała do 1 stycznia, uczestnicy przedłużyli modlitwy co najmniej do czasu ogłoszenia wyników referendum. Potrzebna jest bowiem modlitwa, by referendum przebiegło w spokojnej atmosferze i by jego wyniki były uszanowane. By nabrzmiały konflikt mógł zostać rozwiązany bez rozlewu krwi. Dzięki stronie internetowej www.kombonianie.pl można uczestniczyć w rekolekcjach polsko-sudańskich Agnieszki Szałowskiej, świeckiej misjonarki kombonianki. Na stronie można tez naleźć więcej informacji o samym kraju i konflikcie, który z różną intensywnością trwa w Sudanie od ponad 50 lat. |
Gość Niedzielny n1/2011
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?