Słowo „dialog” zrobiło furorę w Kościele katolickim po II Soborze Watykańskim.
Dla mnie, benedyktyna, słowo „dialog” kojarzy się przede wszystkim z drugą księgą Dialogów św. Grzegorza Wielkiego, w której ten papież przez potomność nazwany wielkim, opowiada o sławnych mężach, zasadach życia duchowego, monastycznego, a między innymi podaje sporo faktów z życia św. Benedykta. Właściwie innych źródeł o życiu Benedykta nie mamy.
U Grzegorza wiele faktów jest na pewno na wpół legendarnych, wiele prawdziwych, ale ogólnie rzecz biorąc, można zorientować się, jak Benedykt był w tamtych czasach odbierany. To po nim zostało – Reguła i te Dialogi. Zwłaszcza dialog z niejakim Piotrem, bliżej nieznanym, mówi nam o tym, jacy my, jako mnisi, być powinniśmy.
Współcześnie słowo „dialog” zrobiło furorę w Kościele katolickim po II Soborze Watykańskim. Wiemy, że relacje z innymi wyznaniami chrześcijańskimi oraz innymi religiami były dosyć sztywne i w modzie było raczej głoszenie prawdy z całą mocą, z całą mocą słowa i tego, który je głosi, a wszyscy inni mieli słuchać. Mogli się zgadzać albo nie. Koniec. Podobnie jak wierni z kapłanem, który mówił kazania.
Właściwie to było bardzo ciekawe. Do dzisiaj istnieje miejsce – ambona – gdzie można mówić parenaście minut, nie daj Boże, jeśli parędziesiąt, i nikt nie przeszkadza. Przed soborem to jeszcze było specjalne, wysoko umieszczone miejsce. Nawet lekcje, wykłady zawsze uwzględniały miejsce na pytania, zarzuty, zastrzeżenia, a księża byli (i są) w tej uprzywilejowanej sytuacji, że mówią, co chcą, jak chcą, co wiedzą. Czasem wiedzą wiele. Czasem „wiedzą” wszystko i jeszcze trochę. No, a ludzie słuchają i albo się cieszą, albo zgrzytają zębami.
Kiedyś pewien ksiądz prałat wygłaszał referat, to już było po tym, jak się, na szczęście, to podejście do kleru rozluźniło. To chyba były lata sześćdziesiąte, druga połowa. Potem była dyskusja. Referat był rzeczowy, dyskusja też, a ksiądz prałat z takim wzruszeniem powiedział: „Proszę państwa, jestem już czterdzieści lat księdzem i właściwie po raz pierwszy ktoś dyskutuje nad moimi słowami”. Bo wtedy tak było.
Dzisiaj mówi się, że Pan Jezus dyskutował, rozmawiał. Zresztą w szkole rabinackiej, jak i w dawnych szkołach greckich, helleńskich nauczanie, głoszenie pewnych teorii łączyło się zawsze z wysłuchaniem zdania ludzi, którzy się uczyli. Także ks. kard. Wojtyła był człowiekiem dialogu, jak wiemy, i czerpał z rozmaitych opracowań, z własnego doświadczenia, i mówił, że w dialogu, żeby był udanym, trzeba zwrócić uwagę, ażeby tak mówić, by być zrozumiałym. I słuchać z założeniem, że chcę zrozumieć to, co ktoś do mnie mówi. Bo najczęściej nieporozumienia i nieraz zerwanie dialogu, wynika z tego, że mówię, nie przejmując się za bardzo tym, czy ktoś mnie rozumie.
Niekiedy mówię o rzeczach, o których mój interlokutor nie ma pojęcia. Często używam wyrazów, terminów, których bardzo pobożne panie i panowie, którzy jednak na ogół do Słownika wyrazów obcych nie sięgają – nie zrozumieją. Czasem księża bardzo mądrzy mówią o „relacjach interpersonalnych w eklezjologii postkonsyliarnej, w eonie eschatologicznym”. To wszystko jest bardzo ciekawe, ale kompletnie niezrozumiałe. Czasem też ton wypowiedzi jest taki, który zupełnie odstręcza od dialogu.
Kiedyś pewna mała dziewczynka, która została skarcona przez mamusię, powiedziała: „Mamusiu, a nie mogłabyś mi tego powiedzieć trochę innym tonem?”. Dziecko wyczuło, że sam ton od razu odstręcza słuchacza i rodzi w nim postawę obronną. A więc ważny jest i ton, i język, i wejście na płaszczyznę rozumienia człowieka, trochę jak z tłumaczeniem. Będę mówił w swoim języku do kogoś, kto mnie nie rozumie, to wiadomo, że jeśli nie będzie tłumacza, to się nie dogadamy, choćbym i ja miał rację, i on.
Ważne jest też słuchanie. Wiedzą o tym dobrze małżonkowie. Czasem przychodzi mąż, coś tam zaczyna mówić, a żona od razu: „Przestań, bo i tak wiem, co mi powiesz. Zawsze mówisz to samo”. Nie, posłuchaj, może dzisiaj zechce powiedzieć trochę inaczej. Coś innego. Więc zawsze posłuchać, starając się zrozumieć drugiego człowieka. Nie mówię tylko o stosunkach rodzinnych, ale w sprawach politycznych i religijnych. Chęć nastawienia ucha i otwarcia serca na argumenty drugiego człowieka, z początku nawet może nie bardzo zrozumiałe. Na jego pozycję, stan, zaszłości, jakie były w jego życiu. Dzięki temu do jego słów będziemy podchodzili z wolą zrozumienia. Poza tym często wobec przeciwstawnych zdań, które wydają się nie do pogodzenia, trzeba zastosować pewną zasadę. Mianowicie: pamiętaj, że nigdy nie masz tyle racji, żeby i twój przeciwnik nie miał jej choć troszeczkę. Jak popatrzę spokojnie, wyciszę emocje, to w jakimś zakresie tematu, o którym mówimy, druga osoba też ma rację.
Często Kościołowi katolickiemu zarzuca się, że uważa się za tego, kto ma pełnię prawdy. Mówię wtedy: „Pokażcie mi wyznawców jakiejś religii, którzy nie uważają jej za jedyną prawdziwą”. Gdyby uważali, że nie jest prawdziwa, to by się jej nie trzymali. Ewentualnie i w Kościele, i poza nim szukamy sposobu na pogłębienie i wyrażenie prawdy, której Kościół jest depozytariuszem. Żeby jeszcze lepiej ją poznać i ją szerzyć. Robimy to przez rozmowy, posłuchanie drugiej strony, poczytanie czegoś na jej temat. Także przez modlitwę o światło Ducha Świętego.
Nasunęły mi się takie refleksje, ponieważ bardzo wiele rozmawiam z ludźmi i na blogu też trzeba dyskutować i widzę, że jak ktoś się uprze i absolutnie nie dba o to, czy inni zrozumieją czy nie, albo nie chce słuchać, albo jest przekonany, że posiadł całą prawdę, to wtedy dialog jest niemożliwy. A jednak w dialogowaniu z całą pewnością jest szansa na to, że w świecie będzie trochę lepiej. Pomyślmy o tym i zastosujmy w swoim życiu, w rozmowach z ludźmi najbliższymi, dalszymi też. Ufam, że będzie lepiej.
***
Leon Knabit OSB, Ojca Leona słów kilka, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?