Kościół wobec innych religii: zmiana akcentów.
Czy Bóg chce pluralizmu
Przygotowując Wielki Jubileusz roku 2000 Jan Paweł II wskazywał na konieczność działania w dwóch kierunkach: konfrontacji z sekularyzmem i dialogu z wielkimi religiami. Sekularyzm jest dla nich wszystkich zagrożeniem, logicznie więc Jubileusz miał być okazją do “braterskiej współpracy z chrześcijanami innych wyznań”, do “wielkiego spotkania panchrześcijańskiego” oraz “życzliwego otwarcia się na te religie, których przedstawiciele zechcą uczestniczyć we wspólnej radości wszystkich uczniów Chrystusa”. Wielką wizję spotkania wyznawców różnych religii, wszystkich jednakowo zagrożonych sekularyzmem, Jan Paweł II opatrywał jednozdaniowym przypisem: trzeba uważać, by te przedsięwzięcia “nie prowadziły do niebezpiecznych nieporozumień i zachowywać czujność wobec ryzyka synkretyzmu oraz łatwego i zwodniczego irenizmu” (wszystkie cytaty z “Tertio Millennio adveniente”).
Można odnieść wrażenie, że pluralizm religijny jest dziś jednym z najistotniejszych problemów Kongregacji Nauki Wiary. Według znanego teologa religii o. Jacquesa Dupuis pytanie brzmi tak: czy wielość religii ma być widziana bardziej jako czynnik, z którym należy się liczyć, czy jako pożądany fenomen (pożądany, to znaczy świadczący o niezmiernej hojności, z jaką Bóg ujawnił siebie samego ludzkości na różne sposoby i w obrębie różnych kultur)? Żywe od czasów Soboru Watykańskiego II dążenie do dialogu i zbliżenia, nie tylko w obrębie wyznań chrześcijańskich, ale i z wyznawcami innych religii, przysłania cień obaw przed synkretyzmem, irenizmem czy po prostu relatywizmem religijnym.
Prosta zasada mówiąca o tym, że dialog religijny wymaga od uczestniczących w nim stron zachowania własnej tożsamości, nie jest wystarczającą odpowiedzią na pytanie o stosunek do innych religii w tym dialogu. Na co w spotkaniu kłaść nacisk? Na szukanie i pogłębianie wszystkiego, co jest wspólne, czy raczej na eksponowanie tego, co różne? Zdrowy rozsądek podpowiada, że potrzebne jest jedno i drugie, doświadczenie uczy, że istotna jest jednak sprawa akcentów. Eksponowanie różnic wzmacnia własne szeregi, lecz do dialogu zniechęca, eksponowanie tego, co wspólne, może prowadzić do “religii złagodzonej, której główną zasadą zdaje się być »może tak, a może inaczej«”.
W posoborowym Kościele do pontyfikatu Jana Pawła II dominowała druga tendencja, ale towarzyszyły jej coraz większe obawy, o których mówił arcybiskup Verdzekov. Jan Paweł II starał się przywrócić równowagę. Z jednej strony można wskazać mnóstwo wypowiedzi, takich jak w Casablance, i gestów, jak międzyreligijne spotkania w Asyżu, z drugiej - aprobatę dla deklaracji Kongregacji Nauki Wiary “Dominus Iesus” o zbawczej jedyności i powszechności Jezusa Chrystusa i Kościoła (2003 r.). Takich faktów, jak oba (1986 i 2002) międzyreligijne spotkania w Asyżu, wykreślić się nie da, nawet jeśli - jak zauważyłem podczas moich niedawnych rozmów w Watykanie - dziś kładzie się nacisk na modlitwę o pokój podczas tych spotkań, a nie na ich aspekt międzyreligijny. Jeśli po Soborze wahadło było wychylone (za bardzo?) w stronę dialogu i otwartości na innych, teraz, może na zasadzie reakcji, zdaje się przechylać w drugą stronę. Jak daleko jeszcze w tym kierunku się wychyli, nie wiadomo.