Ludzie w pewnym momencie bycia tam przeżywają kryzys, stąd niektórzy odchodzą, niektórzy - jak widzę po moich przyjaciołach – zaprzeczają pewnym rzeczom, żyją we własnej iluzji, fikcji. Spotkałam ludzi, którzy odeszli, bo nikomu nie pomagali, nie potrafili być autentyczni, a to nie jest nic wyjątkowego, że sami siebie budują. Jest tam bardzo duże nastawienie dążenia do doskonałości, nie zaś świętości, ale doskonałości, którą sam sobie rozwijasz, Bóg najwyżej może mi w tym pomóc. Natomiast sama się rozwijam, kształtuję, uczę kochać – jakby człowiek mógł sam się wszystkiego nauczyć.
I w pewnym momencie człowiek przeżywa frustrację, bo nie może się wszystkiego nauczyć – miłości chrześcijańskiej nie można się nauczyć. Człowiek sobie wmawia, że się rozwija, a stoi w miejscu.
Problemem dla mnie też była pycha, która mnie tam zaprowadziła. Widzę, że ci ludzie stojący na górze są bardzo pyszni, ci "najwięksi" nie są pokorni. Było to dla mnie kolejną rzeczą w odkrywaniu chrześcijaństwa. Człowiek, który tam wstępuje ma na początku bardzo piękny okres, wszystko mu się układa, ma wspaniałą wizję przyszłości; wydaje mu się, że będzie miał piękną rodzinę... Tam wydaje się, że wszystko jest możliwe. Potem przychodzi okres kryzysu, gdy okazuje się, że rodziny się rozpadają, ale dowiaduje się tego, gdy się zaangażuje, gdy jest o wiele trudniej zrezygnować. Wymaga to też przyznania się wobec siebie do błędu, ponieważ człowiek postawił się w wielu sytuacjach.
Jak doszło do decyzji odejścia stamtąd?
Miałam walczącą mamę, która podsuwała osoby, by rozmawiały ze mną. A także sprzeczne informacje, na które napotykałam, gdy nie potrafiłam obronić tego, w co wierzę, i że właściwie to wszystko się razem nie trzyma kupy. Moim pragnieniem było pomaganie innym. A okazało się, że nikomu nie pomogłam, nawet sobie. Przed odejściem zaczęły mi się otwierać oczy, że jest dużo fałszu. Docierały informacje, że jest to, a rzeczywiście było, coś innego. Gdy chodziło się do starszych, opowiadali: trzeba wierzyć i właściwie nie jest tak ważne czy jest tak czy siak. Więc wiele sprzeczności.
Także zetknęłam się z żywy kościołem poprzez przyjaciółki, które uczestniczyły aktywnie w grupie Odnowy w Duchu Świętym. Ponieważ tam, u Moona, zaczęłam się modlić, a wcześniej to myślałam, że w kościele tylko "Zdrowaśki" odmawiają. Zobaczyłam, że jest to bardziej duchowe, żywe niż w Kościele Moona, gdzie wszystko jest bardziej ludzkie, naturalne. Ale to jeszcze nie wystarczyło. Usiłowałam to sobie uporządkować. Ponieważ Bóg w moim życiu był obecny, więc stwierdziłam, że jest Bogiem i jest Wszechmogący. On mi udzielił odpowiedzi czy mam tam być, czy też nie i poprzez splot wypadków bardzo dla mnie jasnych, uzyskałam odpowiedź, że nie mam tam być. Wiedząc, że imię Jezusa jest światłem, odeszłam stamtąd zupełnie nie wiedząc, gdzie idę i co robię. Od tamtego momentu tak to się potoczyło, że chcę być w Kościele katolickim i wiem dlaczego: poprzez Jezusa i zaufanie Bogu. Gdybym nie poszła za Jezusem, nie odeszłabym.
I dlatego uważam, że to jest złe, nie tylko z przyczyn społecznych. Chociaż też widzę, że ludzie się w pewnym momencie zamykają, sztywnieją, marnują swoje życie, zdolności, poświęcają życie tylko na jakąś działalność bezproduktywną. Dla mnie najważniejsze było odkrycie, że Zbawicielem jest Jezus i nie potrzebuję innego. Tam ludzie idą za człowiekiem, który podaje się za Zbawiciela."
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?
Nawrócony francuski rabin opowiedział niezwykłą historię swojego życia.
Jakie role, przez wieki, pełniły kobiety w religiach światach?
Córka Hatszepsut – kobiety faraona. Pośredniczki między światem bogów i ludzi…