Czyli kontynuacja słynnej „Szaty” – pierwszego filmu nakręconego w technice CinemaScope.
Trzeba wspomnieć o tym zaraz na początku, gdyż powstały w 1954 roku „Demetriusz i gladiatorzy” rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym kończyła się „Szata”. Niezwykły to chwyt reżyserski. Przywodzi na myśl teatralne zawieszenie akcji, gdy po jednym z aktów następuje zatrzymanie, widzowie udają się na przerwę, a po powrocie na swoje miejsca, aktorzy zaczynają grać, jak gdyby po stopklatce. Na teatralnych scenach to częsta praktyka - w kinie niespotykana i tym bardziej zaskakująca. Już pierwsze sekundy filmy robią więc na widzach znających „Szatę” ogromne wrażenie, bo tego się nikt nie spodziewał.
Tym razem głównym bohaterem jest tytułowy Demetriusz (Victor Mature) – były niewolnik, który odkrył wiarę, a teraz, gdy św. Piotr musi opuścić Rzym, zostaje nawet namaszczony przez Apostoła na jego następcę. Przekazuje mu też cudowną szatę, o której w Biblii czytamy: „Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty i podzielili na cztery części, dla każdego żołnierza po części; wzięli także tunikę. Tunika zaś nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. Mówili więc między sobą: «Nie rozdzierajmy jej, ale rzućmy o nią losy, do kogo ma należeć». Tak miały się wypełnić słowa Pisma: Podzielili między siebie szaty, a los rzucili o moją suknię. To właśnie uczynili żołnierze”.
Słysząc, że chrześcijanie wierzą w życie wieczne, cesarz Kaligula (świetny, przerysowany i szarżujący Jay Robinson) dochodzi do absurdalnego wniosku, że dzięki szacie będzie mógł zachować wieczną młodość i nigdy nie umrze. Nakazuje więc ją odnaleźć i pojmać Demetriusza.
Oczywiście relikwia „nie działa”, jak chciałby Kaligula, zaś Demetriusz zostaje zesłany do szkoły gladiatorów, gdzie przechodzi nieustanne treningi i toczy niekończące się boje z innymi wojownikami oraz z dzikimi zwierzętami.
Biblijności w filmie nie ma zbyt niewiele, a jeśli już jest, to raczej „gadana” – jedni bohaterowie dopytują o nauki Chrystusa, inni czasami uzasadniają nimi swe zachowania (Demetriusz odmawia np. dobicia rywala, którego powalił na arenie, gdyż Jezus nauczał, by nie zabijać). Zdecydowanie więcej jest tu pałacowych intryg i miłostek, niż prawd i mądrości z Pisma Świętego. Czasem też pojawiają się jakieś odniesienia do starorzymskich pogańskich kultów (Messalina jest kapłanką Izydy; Kaliguli zdaje się, że co noc przychodzi do niego bogini Diana).
Podsumowując: kontynuacja „Szaty” nie powala. Zresztą samą „Szatę” też trudno byłoby uznać za największy film biblijny w dziejach - przeszła do historii tylko za sprawą CinemaScope. Zdecydowanie najlepszy w tym gronie jest „Wielki rybak” (także ekranizacja powieści Lloyda C. Douglasa), gdzie proporcje między kinem biblijnym, a przygodowym wyważone są tam idealnie. Film ten wejdzie na ekrany jednak dopiero 5 lat później – w 1959 roku.
*
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?