W Trokach wiatr zrywa ostatnie liście z drzew. Tak jak tych liści, coraz mniej tu Karaimów.
Ponad 600 lat temu książę Witold sprowadził z Krymu do Trok 380 rodzin karaimskich. Każda liczyła po kilkoro dzieci, co łącznie dawało około półtora tysiąca osób. Dziś mieszka ich tu 70. Według spisu ludności na terenie całej Litwy w 1997 roku znajdowało się ich 260, a według tegorocznego już tylko 196. W 1989 roku na Światowy Zjazd Karaimów do Trok zawitało 500 osób przyznających się do tej nacji.
Kiedy pytam Raisę Kobecką, z domu Zajączkowską, co to znaczy być Karaimką, odwzajemnia się pytaniem: – Jakie jest pani nazwisko panieńskie? Odpowiadam: – Gruszka. Moja rozmówczyni ciągnie: – A co to znaczy być Gruszką? To jest dokładnie to samo. Dla nas liczą się korzenie, ciągłość rodowa. Karaimem nie można się stać, nim się trzeba urodzić – tłumaczy. O tym, że przetrwali na tej ziemi, zdecydowała ich wierność wierze, językowi, kultywowanie tradycji i siła Trok, posiadających swoje genius loci. „Samoświadomość karaimska bierze się z Trok” – już w 1913 roku fenomen tego miejsca odkryła działaczka karaimska Ksenia Abkowicz.
Był taki dzień
W domach sióstr Raisy Kobeckiej i Nadieżdy Zajączkowskiej oraz w stojącym nieopodal domu ich krewnej Haliny Kobeckaitė o przodkach przypominają ściany pełne obrazów. Całe drzewa genealogiczne utrwalone w fotografiach ludzi, których imiona i nazwiska znają, mimo że dzieli ich czas. Ci, którzy noszą to samo nazwisko, w którymś pokoleniu są ze sobą spokrewnieni, bo do niedawna Karaimi pobierali się wyłącznie z osobami tego samego wyznania. Dziadek Haliny i babcia Raisy byli rodzeństwem. – My jesteśmy jedenastym pokoleniem Kobeckich – mówi pani Raisa. – To jedno z pierwszych nazwisk pojawiających się w 1661 roku w dokumentach polskich Rzeczpospolitej Obojga Narodów dotyczących Karaimów. Nasza siła tkwi w tym, że przetrwaliśmy w Trokach tyle wieków. – Najpierw czuję się Karaimką, a dopiero potem obywatelką Litwy i Europy – podkreśla Halina Kobeckaitė.
Kiedy na Litwie zaczęło się odrodzenie narodowe, 15 maja 1988 roku Karaimi, jako pierwsi spośród mniejszości narodowych, założyli w Trokach swoją organizację. Właśnie wtedy wybrali ją na przewodniczącą tutejszej wspólnoty. Funkcję tę pełniła do czasu rozpoczęcia działalności dyplomatycznej. Z wykształcenia jest dziennikarką, ale zajmowała się głównie tłumaczeniami z różnych języków tureckich i z polskiego. Z córką Kariną przełożyły nawet na karaimski „Małego księcia” Antoine’a de Saint-Exupéry. Po odzyskaniu przez Litwę niepodległości Halina Kobeckaitė była jej ambasadorem w Estonii, Turcji, Azerbejdżanie, Uzbekistanie, Finlandii, a teraz wróciła do Trok.
Pani Raisa, z wykształcenia filolog rosyjski, przez lata życia zawodowego zajmowała się różnymi aktywnościami. Jej siostra Nadieżda pracuje w Trockim Historycznym Parku Narodowym – razem przygotowują książkę o Karaimach. Wszystkie są chodzącymi encyklopediami wiedzy o swoim narodzie. Opowiadają, jak uzdolnieni wojskowo, sumienni i wierni słudzy księcia Witolda, sprowadzeni przez niego z terenów między Morzem Czarnym a Kaspijskim, osiedlili się między dwoma trockimi zamkami w pobliżu jeziora Galwe i stworzyli jego niezastąpioną przyboczną gwardię. Pani Halina tłumaczy mi wiersz „Był taki dzień” Szymona Firkowicza, obrazujący stan ducha przybyłych z ciepłego Krymu na zimną litewską północ: „Był taki dzień, kiedy Karaim na Litwę przyszedł./ Mając w pamięci swoją ziemię na Krymie, szukał ciągle słońca./ Otwarta twarz, czarne oczy, stare zwyczaje i turecka mowa./ Lekko jedzie na koniu z szablą u boku./ Na wyspie stoi zamek, którego strzeże przybyły./ W dzień i w nocy strzeże go i nigdy nie złamie danego słowa./ Fale liżą ziemię, bo jezioro chce być podobne/ do Morza Czarnego”.
Domy i kybyny
Moje rozmówczynie mieszkają przy ulicy Karaimskiej. Przypomina ona historyczną zabudowę tzw. małego miasta stworzonego przez ich przodków. Tłumy turystów ciągną tutaj właśnie z powodu tych drewnianych, kolorowych domów z trzema oknami na froncie. Wbrew legendom ich liczba nie ma znaczenia, to jedynie typowa cecha tutejszej zabudowy. Do czasu rozbiorów zgodnie z prawami nadanymi przez Jana Kazimierza Karaimi mieszkali przy tej ulicy, która ciągnie się od kolumny św. Nepomucena aż do zamku, i mieli swojego wójta i samorząd. Dopiero w czasie zaborów w XIX wieku prawo to zostało zniesione, ale wówczas car Aleksander I potwierdził ich odrębność od reszty mieszkańców. – Mimo 24 pożarów, które spopieliły zabudowania, ulica Karaimska zachowała dawny kształt – opowiada pani Halina. – Domy do numeru 49. należące do mojego pradziadka to była tzw. Kobeckowszczyzna. W latach 70. XX wieku ulicę Karaimską chciano włączyć do Historycznego Narodowego Parku Trockiego, zamieniając ją w skansen, a Karaimom nakazano wybudować domy bliżej cmentarza. Sporo osób wówczas protestowało, że chce modlić się w kienesie – karaimskiej świątyni stojącej w centrum ulicy – i zrezygnowano z tego pomysłu. Trocka kienesa słynie z tego, że jako jedyna na świecie nigdy nie została zamknięta. – Nasz tata, Michał Zajączkowski w 2000 roku przekonał zarząd duchownych, że trzeba ją otworzyć dla zwiedzających – wspomina pani Raisa. – Dzięki temu przez następne dziesięć lat odwiedziło ją 70 tysięcy osób.
– Dziś niewielu przestrzega zasad wiary, ale chodzą do kienesy, żeby być wiernymi tradycji – przyznaje pani Halina. – Bo kiedy idę do kienesy, jestem Karaimką. Dziś przynależność religijna stanowi potwierdzenie, że należy się do Karaimów. Równie ważne jest pielęgnowanie obyczajów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |