Wierzenia starożytnych Egipcjan mogą fascynować. Wszystkie te mitologiczne stwory i hybrydy, miasta słońc, monumentalne pałace i świątynie robią na ludziach Zachodu wrażenie od wieków.
mat. prasowy A jednocześnie z tej „egipskiej spektakularności” wciąż wyziera jakiś niepokój. Jakaś groza, ale i fascynacja tym, co też może czekać ludzkie dusze po śmierci. Słynna „Księga umarłych”, zaświatowe próby doprowadzenia ludzkiej duszy do doskonałości, istotność kultu zmarłych – krótko mówiąc zagadka, tajemnica, mistyka.
Takie są też staroegipskie mity. Niestety mało u nas znane i niezbyt popularne. Panuje przekonanie, że są zbyt hermetyczne. Obce naszej kulturze. Nieprzekładalne. Tymczasem starożytni Grecy, których wierzenia przecież dobrze znamy, nie mieli żadnych problemów z egipskimi bóstwami. Amon był dla nich Zeusem, Hathor Afrodytą, zaś Horus Apollem.
Nie brak i „wątków egipskich” w chrześcijaństwie. I tak: w religioznawczych publikacjach wyczytać można np., że wół i osioł, których widzimy w każdej szopce betlejemskiej, to nikt inny, jak… Set i Ozyrys. Ponoć tak interpretowali obecność tych zwierząt pierwsi chrześcijanie (wół i osioł miały ich symbolizować i dowodzić tego, że nawet dawne, egipskie bóstwa klęczą przed Chrystusem po Jego narodzeniu). Historycy sztuki przekonują, że popularny motyw Maryi z Dzieciątkiem Jezus, to nic innego, jak powtórzenie staroegipskiej pozy Izydy z dzieciątkiem Horus, zaś historycy literatury wskazują na fragmenty Biblii, które zaczerpnięte zostały z dzieł Egipcjan (np. Psalm 104, 24-30).
Warto więc lepiej poznać dawne egipskie opowieści i wierzenia. I, poniekąd, jest ku temu teraz okazja. Na ekrany naszych kin wszedł bowiem właśnie film „Bogowie Egiptu”. Wielka, amerykańska superprodukcja, w której Geoffrey Rush wciela się w boga słońca Ra, zaś Gerard Butler gra Seta - boga burzy, pustyni i wszelkiego zła.
Użyłem słowa „poniekąd”, gdyż, jak to zwykle z hollywoodzkimi, kostiumowymi blockbusterami bywa, zazwyczaj nie spełniają one oczekiwań historyków danej epoki, czy religioznawców. Tak jest i w przypadku „Bogów Egiptu”. To raczej głupstewko w stylu "Flasha Gordona" z 1980 roku, które rzadko kiedy ociera o się mit.
Wyjątkiem są sceny rozgrywające się wśród ruin pierwszej świątyni Ozyrysa, czy na szczycie góry, na której znajduje się egipska Brama Słońca. One rzeczywiście dotykają czegoś głębszego. Ma się wrażenie, że oto przez chwilę obcujemy na ekranie z jakimś Sacrum. Reszta filmu to niestety albo starożytna "Dynastia" (efektowne stroje, kipiące od złota komnaty i kolejne romanse bogów i śmiertelników), albo efekciarska przygodówka. Ale też trzeba pamiętać, że sam reżyser, Alex Protas, mówił w jednym wywiadów, że jego „film to nie dokument historyczny, ale zainspirowany starożytnymi mitami wytwór wyobraźni”.
Wytwór, który potrafi wbić widza w kinowy fotel. Który oferuje dwie godziny bardzo fajnej rozrywki (główny bohater, niczym James Bond, musi uratować świat przed grożącą mu zagładą, ale że akcja dzieje się w starożytności, trafia m.in. w zaświaty). Który wreszcie może zainspirować widzów do sięgnięcia po egipskie mity.
Te zaś, jak wszystkie inne mitologie, przekazują nam mnóstwo mądrościowych opowieści o ludzkich postawach i zachowaniach, które także nam, żyjącym w XXI wieku, mogą być czasami bardzo pomocne.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?