Jakub Ćwiek w powieści „Grimm City. Wilk!” zabiera nas do alternatywnego świata, w którym zamiast Boga mamy Bajarza, zamiast aniołów, wróżki, a Ewangelie spisali… Jakub i Wilhelm Grimm.
Gdy sięgamy po wydaną przez wydawnictwo SQN książkę nic tego nie zapowiada. Wydaje się, że oto dostajemy do czytania typowy kryminał, wzorowany na kultowej, „czarnej serii”, za którą niegdyś stali tacy autorzy, jak Dashiell Hammett, czy Raymond Chandler.
I poniekąd tak jest, bo przecież w „Grimm City. Wilk!” aż roi się od gangsterów, prywatnych detektywów i pięknych femme fatale. Tyle tylko, że większość tych postaci do złudzenia przypomina bohaterów baśni. Detektyw ma na nazwisko Wolf (a więc wilk), femme fatale nosi czerwony płaszcz z kapturem (Kapturek!), zamiast lustereczka jest Zwierciadełko (gangster Johnny Zwierciadełko), zaś dzieci bogaczy, które porwano dla okupu, nazywają się Jaś i Małgosia.
Takich przeplatających się ze sobą wątków kryminalno-baśniowych jest tu dużo więcej i już samo ich wyłapywanie i rozszyfrowywanie stanowi dla czytelnika nie lada atrakcję. Ćwiek jednak zdecydował się pójść jeszcze dalej i dla mieszkańców Grimm City (czyli miasta braci Grimm), stworzył zupełnie nową religię, a mianowicie bajanizm.
I chyba właśnie to jest najciekawszym zabiegiem autora. Próba wykreowania nowej mitologii, nowego wierzenia, choć oczywiście w oparciu o istniejące już mity i święte opowieści. I tak np. tytułowe miasto leży na ciele poległego przed wiekami olbrzyma, co przywodzi na myśl wierzenia ludów Północy, zgodnie z którymi świat powstał z ciała padłego olbrzyma Ymira (góry to jego kości, niebo - czaszka, rośliny to włosy itd.). Tymczasem w „Grimm City. Wilk!” poszczególne dzielnice miasta biorą najczęściej swoją nazwę od części ciała olbrzyma, zaś zamiast węgla górnicy wydobywają jego wciąż bijące serce.
Kapitalne są także niezliczone, ćwiekowe neologizmy (Kościół bajański, Kościół epizodyczny, legendyci, Święta Narracja, Święta Fabuła). Fantazja pisarza zdaje się być nieograniczona. Jakub Ćwiek jest niczym Stanisław Lem w najlepszej formie, kiedy to ten ostatni wysyłał w kosmos Ijona Tichego, by jego bohater spotkał się m.in. z mnichem z zakonu ojców destrukcjanów.
Baśniowo-religijny kryminał? Czegoś takiego chyba jeszcze nie było. A przecież baśnie i teksty święte/mityczne mają do siebie bardzo blisko (pisaliśmy już o tym kiedyś w artykule "Baśniowe mity"). Tym większa radość z możliwości zrecenzowania tej książki w naszym portalowym dziale Religie i popkultura.
Teraz pozostaje już tylko cierpliwie czekać, na kolejną powieść (powieści?) z mrocznego Grimm City.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?