W nawróceniu na prawdziwą wiarę pomógł mu islam. Poruszył go widok modlących się muzułmanów. Powtarzał: „Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał”. Jako pustelnik misjonarz chciał ukazać muzułmanom prawdziwe oblicze Boga.
Niedawno minęła 100. rocznica jego śmierci. Karol de Foucauld zginął 1 grudnia 1916 roku w Tamanrasset (Algieria). Do małej fortecy, którą zbudował, aby chronić okoliczną ludność przed atakami uzbrojonych band, wdarła się grupa rabusiów. Gdy plądrowali fort, skrępowanego zakonnika pilnował młody chłopak. W ataku paniki pociągnął za spust. Kula przeszyła głowę br. Karola. Obok jego ciała znaleziono leżącą w piasku monstrancję z Najświętszym Sakramentem.
Miał 58 lat i po ludzku sądząc, niewiele osiągnął. Czuł się misjonarzem powołanym do głoszenia Chrystusa muzułmanom. Ale prócz kilku niewolników, których wykupił i ochrzcił, nikogo nie nawrócił. Nie udało mu się utworzyć zgromadzeń misyjnych. Nie znalazł nawet jednego towarzysza, który podzieliłby jego misyjny zapał. Żył i umarł samotnie. Był jak płonący krzew na pustyni. Chciał być znakiem Bożej miłości dla tych, którzy jej nie znają.
Kilkanaście lat po jego śmierci pięciu paryskich seminarzystów i księży udało się na Saharę, by tam prowadzić życie monastyczne na podstawie reguły napisanej przez Karola de Foucauld. Przyjęli nazwę Zgromadzenie Małych Braci Jezusa. Powstało także Zgromadzenie Małych Sióstr Jezusa oraz kilkanaście innych wspólnot, które wyrosły z duchowości br. Karola. Został beatyfikowany przez Benedykta XVI 13 listopada 2005 r. w Rzymie.
Zostawił po sobie ogromną ilość tekstów, medytacji, zapisków, korespondencji. Można z nich wydobywać wiele różnych aspektów i kłaść odmienne akcenty. Można podziwiać radykalizm ascezy bł. Karola, śledzić jego duchowy rozwój, fascynować się duchowością pustyni. W dzisiejszym jednak kontekście najważniejszym, moim zdaniem, elementem jego dziedzictwa jest odwaga misyjnego wyjścia na spotkanie islamu. Paradoksem jest to, że człowiek, który po nawróceniu i przyjęciu święceń płonął pragnieniem walki o zdobycie dusz niewiernych (jak wówczas mówiono o niechrześcijanach), bywa dziś nazywany prekursorem dialogu z islamem, pojmowanego jako wycofanie się z głoszenia Ewangelii. To prawda, że de Foucauld, po ludzku sądząc, niewiele zdziałał, ale w jego pismach wciąż powtarza się wezwanie skierowane do Francji i Europy (wówczas jeszcze o wiele bardziej wierzących), aby miały odwagę głosić Ewangelię wszystkim, którzy jej nie znają. Dziś, gdy Francja i Europa odcinają się od swojego chrześcijańskiego dziedzictwa, a „misyjną” ofertą Europy dla świata stały się aborcja i ideologia LGBT, postać tego wielkiego syna pierwszej córy Kościoła jest swoistym wyrzutem sumienia.
Niestety, dzisiejsza ideologiczna poprawność cenzuruje nawet biografie świętych. Często w samym Kościele przycina się je w taki sposób, aby pozbawić świętych tego, co dziś drażni, niepokoi lub zawstydza. Co trudniejsze, za mało „współczesne” fragmenty tekstów bł. Karola bywają opatrywane komentarzem: „pisał to w zgodzie z ówczesną teologią” lub pomijane. Nie dokonuje tego jakaś urzędowa cezura, to się dzieje niepostrzeżenie, jakby automatycznie, zgodnie z duchem czasu, który przenika także kościelne myślenie.
„Ici”, czyli tutaj
Przypomnijmy najważniejsze fakty. Charles de Foucauld urodził się 15 września 1858 r. w Strasburgu. Pochodził z rodziny arystokratycznej, miał tytuł wice- hrabiego. Rodzice umierają, zanim skończy 6 lat. Młodość ma trudną, traci wiarę, rzuca się w wir zabaw, rozwiązłości. Uczy się w szkole oficerskiej, potem służy w Algierii, która od 1830 r. była francuską kolonią. Fascynują go Sahara i kultura arabska, rezygnuje z kariery wojskowej i wyrusza na niebezpieczną wyprawę badawczą do Maroka. Do tego islamskiego kraju Europejczycy nie mieli wstępu, dlatego podróżuje, udając Żyda. Reportaże, mapy, szkice z tej podróży przynoszą mu rozgłos i uznanie Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Droga do nawrócenia zaczyna się właśnie tam, w piaskach pustynnych Algierii i Maroka. Co ciekawe, przyczyniło się do tego jego spotkanie z muzułmanami. „Islam spowodował we mnie głęboki wstrząs Widok tej wiary, tych dusz żyjących w nieustannej obecności Boga sprawił, że zacząłem postrzegać coś większego i prawdziwszego niż światowe zajęcia. Zacząłem studiować islam, a potem Biblię” – zwierza się w liście. Kolejny etap: „Zacząłem chodzić do kościoła nie wierząc, czując się dobrze tylko tam i spędzając długie godziny na powtarzaniu tej dziwnej modlitwy: »Boże mój, jeśli istniejesz, spraw bym Cię poznał«”.
Przełom następuje w paryskim kościele św. Augustyna. 30-letni Karol zaczepia wikarego ks. Huvelina, przedstawia się jako niewierzący i prosi o rozmowę na temat religii. Ksiądz zamiast dyskusji proponuje mu od razu spowiedź i Komunię św. To działa. Młody awanturnik nawraca się. W kościele św. Augustyna przy konfesjonale ks. Huvelina jest tablica, która przypomina o tamtej spowiedzi. Tekst zaczyna się od słówka „ici” – tutaj. Łaska działa konkretnie. Karol czuje się jak syn marnotrawny, który został przyjęty przez ojca. Ksiądz Huvelin będzie odtąd jego duchowym kierownikiem.
Umiłowane ostatnie miejsce
Kilkanaście kolejnych lat życia Karola to ciąg intensywnych duchowych poszukiwań. Natchnieniem staje się dla niego zdanie z kazania ks. Huvelina: „Jezus do tego stopnia zajął ostatnie miejsce, że nikt nigdy nie zdołał Mu w tym dorównać”. De Foucauld szuka tego miejsca. Wyrusza do Ziemi Świętej, gdzie zachwyca się tajemnicą Wcielenia, pokorą i ubóstwem Jezusa. Fascynuje go Nazaret, miejsce symbol, gdzie Jezus żył i pracował w ukryciu poddany ubogim rodzicom. Karol wraca do Francji i decyduje się na wstąpienie do zakonu trapistów, gdzie przyjmuje imię Maria Alberyk. Ale nadal szuka „umiłowanego ostatniego miejsca”. Zwolniony ze ślubów zakonnych wyjeżdża ponownie do Ziemi Świętej, gdzie pod imieniem Karol od Jezusa prowadzi życie kontemplacyjne przy klasztorze klarysek w Nazarecie. W 1901 r. przyjmuje święcenia kapłańskie i w tym samym roku osiedla się w pustelni Beni Abbes w środkowej Algierii. Pełni funkcję duszpasterza w garnizonach francuskich i pomaga miejscowej ludności muzułmańskiej. W 1905 r. przenosi się dalej na południe, w głąb Sahary. To już ostatnia prosta jego życia. Żyje wśród ludu Tuaregów, nomadów i wyznawców Allacha, w pustelni w Tamanrasset. Tam przekłada Ewangelię na język tuareski i marzy o tym, aby muzułmanie usłyszeli i przyjęli Chrystusa. Żyje jako pustelnik, asceta. „Chcę przyzwyczaić wszystkich mieszkańców, chrześcijan, muzułmanów, żydów by patrzyli na mnie jak na swego brata, jak na brata powszechnego...” – pisze w liście. Uzyskuje po kilku latach starań zgodę na samotne odprawianie Mszy Świętej. Kiedy powali go ciężka choroba, życie uratują mu Tuaregowie.
W jednym z listów wyznaje, że jest gotowy na męczeństwo: „Jakikolwiek byłby motyw, dla którego nas zabijają, jeśli przyjmujemy w duchu niesprawiedliwą i okrutną śmierć jako błogosławiony dar z Twojej ręki, jeśli Ci za nią dziękujemy jako za pełną słodyczy łaskę... wówczas jakikolwiek byłby motyw, dla którego nas zabijają, umieramy z czystej miłości, a nasza śmierć stanie się dla Ciebie ofiarą o bardzo miłej woni”. Ginie wśród piasków Sahary wieczorem 1 grudnia 1916 roku.
Porzuceni muzułmanie
Gorące pragnienie głoszenia Ewangelii muzułmanom, które płonęło w bł. Karolu, nabiera dziś nowego znaczenia. Papież Jan Paweł II pisał, że święci są także po to, by nas zawstydzać, by przypominać zapomniane prawdy. Brat Karol od Jezusa przypomina o obowiązku świadczenia o Jezusie wszystkim, także innowiercom.
Kontekstem życia Karola była kolonialna Francja. Uważał, że Francuzi mają obowiązek ewangelizowania ludów w swoich koloniach. Pisał: „Nie wydaje mi się, by we Francji domyślano się tego obowiązku. Cztery miliony muzułmanów z Algierii są całkowicie porzucone”. Uderza to, jak po 100 latach zmieniła się sytuacja. W samej Francji żyje dziś ponad 6 mln muzułmanów, a liczba katolików spadła do ok. 50 proc. Mówi się, że najstarsza córa Kościoła stała się najmłodszą córą islamu.
Powód misyjnego zapału de Foucauld widzi się często w kolonialnej mentalności i powiada się, że nie można go przecież w tym naśladować. Czy jednak pragnienie głoszenia Ewangelii muzułmanom to przejaw mentalności kolonialnej, czy raczej obowiązek płynący z nakazu Chrystusa: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię”? Zanim Karol został misjonarzem, był oficerem kolonialnej armii. Dobrowolnie zrezygnował ze służby wojskowej. Nie chciał podbijać Tuaregów. Nie chciał ich nawracać siłą, ale to nie znaczy, że nie chciał ich nawracać wcale. Chciał służyć ludziom najbiedniejszym i chodziło mu przede wszystkim o biedę duchową, czyli nieznajomość Chrystusa. Kiedy decydował się opuścić ukochaną Ziemię Świętą, by pojechać do Algierii, pisał: „Trzeba pójść – nie tam, gdzie ziemia jest najświętsza, ale tam, gdzie dusze są w największej potrzebie”; oraz: „W Maroku, z 10 milionami mieszkańców, nie ma ani jednego kapłana. W algierskiej Saharze znajduje się około 12 misjonarzy. Wydaje się, że nie ma ludu bardziej opuszczonego”.
„Nigdy nie nawracał muzułmanów. Chciał być ich bratem, kochać ich, oddać za nich życie. A to nie to samo” – mówił w wywiadzie dla GN br. Moris, ksiądz ze zgromadzania Małych Braci. Owszem, de Foucauld powtarza w listach, że nie czuje się apostołem słowa, ale apostołem obecności, bliskości, przyjaźni. To jest jego metoda apostołowania, ale celem zawsze było czynienie uczniów, przyprowadzanie ludzi do Chrystusa. Dlatego modli się żarliwie za muzułmanów: „Boże mój, polecam Ci z całej duszy ich nawrócenie. Ofiaruję Ci za nich moje życie, za nawrócenie Maroka, za ludy Sahary, za wszystkich niewiernych”. Po co tłumaczył na język tuareski Ewangelię? Dla własnej satysfakcji czy po to, by Tuaregowie mogli ją poznać i przyjąć?
Czy wolno nawracać muzułmanów? Takiego pytania nie stawiał. Było to dla niego oczywiste. Owszem, szanował, a nawet podziwiał ich gorliwość religijną i był świadomy trudności, ale nie poddawał się. „Szczególnie trudno jest nawrócić muzułmanów” – pisał. „Ich religia nie jest wcale bezsensowna jak w przypadku bałwochwalców. I obok błędów zawiera w sobie prawdy, zatem wyższość prawdziwej religii nie jawi im się jasno. Trudności nie powinny jednak zniechęcać, przeciwnie, wzmożyć wysiłki, zwłaszcza modlitwę i pokutę”.
Widział swoje powołanie jako bycie pierwszym zwiadowcą, który przygotowuje grunt pod właściwą ewangelizację. Połączenie życia mnicha i misjonarza – tak rozumiał swoją drogę. Opierała się ona na trzech zasadach: „naśladowanie ukrytego życia Jezusa w Nazarecie, adoracja wystawionego Najświętszego Sakramentu, osiedlanie się wśród najbardziej opuszczonych niewiernych ludów i czynienie wszystkiego, co można, dla ich nawrócenia”. W głębi serca pozostał żołnierzem, dlatego myślał strategicznie, chciał wygrać bitwę o dusze. Małe pustelnie mnichów misjonarzy miały według jego wizji stanowić „straż przednią”, po to, by „przygotować drogę i ustąpić miejsca innym zakonnikom czy strukturom kleru, kiedy teren byłby wykarczowany”. Czy nie jest tak, że za dziedzictwo br. Karola uznano głównie samą „straż przednią”, a w zapomnienie poszło „czynienie wszystkiego, co możliwe dla nawrócenia”? Niewątpliwie wpływ na taką interpretację jego osoby miało osłabienie misyjnego zapału, które nastąpiło po Soborze Watykańskim II, ale uznawanie bł. br. Karola za prekursora dialogu międzyreligijnego pozbawionego pragnienia zdobywania ludzi dla Chrystusa jest, moim zdaniem, nadużyciem.
Pisał wprost: „W XX wieku bardziej niż kiedykolwiek ewangelizacja ludów niewiernych stała się ścisłym obowiązkiem chrześcijan. Dziś już nie istnieją powody wymówek. Najdalsze podróże stały się szybkie i łatwe. Nawracanie niewiernych jest często bardzo trudne. Zwłaszcza wówczas, gdy lokalne władze stawiają przeszkody i są przeciwne religii katolickiej. To nie powinno nas zniechęcać, przeciwnie, powinno skłonić do pracy z większą gorliwością. Kimkolwiek są niewierni, nie są trudniejsi do nawrócenia niż Rzymianie i barbarzyńcy z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Najbardziej przeciwny Kościołowi rząd nie jest nim bardziej niż Neron i jego następcy. Jeśli bracia i siostry będą mieli tę samą gorliwość i cnoty co chrześcijanie pierwszych wieków, będą dokonywać podobnych czynów”. Jeszcze 100 lat temu bł. Karol de Fou- cauld wierzył w to mocno. Czy my, współcześni chrześcijanie, jeszcze w to wierzymy? •
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?