Czy Koran przekazuje prawdę o Bogu? Czy może ubogacić nasze myślenie o Bogu?Może ubogacić, ale to nie znaczy, że muszę go traktować jako księgę prorocką. Bardziej jestem skłonny do potraktowania go jako szanowanej księgi religijnej innej tradycji, która dla miliarda ludzi stanowi objawienie. Stwierdzenie, że miliard ludzi tkwi w błędzie, jest bardzo odważne. Liczba nie jest dla mnie dowodem, nie przekonuje mnie, że Koran musi zawierać Boże objawienie, ale rodzi we mnie rewerencję dla wiary muzułmanów. Nie chciałbym, żeby ktoś pomiatał Pismem Świętym, bez względu na to, czy jest chrześcijaninem czy niechrześcijaninem. Dla muzułmanów ma to szczególne znaczenie, bo oni wierzą, że to są słowa Boga. Wiem, że są muzułmanie, którzy nie pozwoliliby mnie, niemuzułmaninowi, wziąć Koranu do ręki. W ich odczuciu byłaby to profanacja. Na podobnej zasadzie nie chciałbym, żeby ktoś dyletancko podchodził do Biblii.
Jak to jest z krytycznym odczytaniem Koranu? Chrześcijanie mają za sobą krytyczne czytanie Biblii, naukową egzegezę wspartą badaniami historyków, archeologów, lingwistów i innych. Z tego, co wiem, islam nie dopuszcza takiego podejścia do Koranu. Z czego to wynika?Wynika to z tego, że muzułmanie wierzą, iż Koran zawiera objawione słowo Boże, czyli są to słowa, które Bóg wypowiedział. Zastosowanie do niego różnych form krytyki literackiej czy analizy form oznaczałoby w praktyce szukanie tego, co zainspirowało Pana Boga, by tak, a nie inaczej ująć daną myśl. Nawet dla mnie jako chrześcijanina brzmi to bluźnierczo. Wymagania stawiane muzułmanom, żeby zastosowali nasze formy badania świętych tekstów, są chybione. Jest to ślepa uliczka podobnie, jak wymaganie od chrześcijan, żeby na muzułmański sposób podeszli do Jezusa, czyli nie traktowali Go jako Boga, tylko jako proroka. Nie zrobimy tego, bo naruszylibyśmy filar naszej wiary. Nie można go ruszyć, bo zawali się cały gmach wiary. Płaszczyzną porównania dla chrześcijaństwa i islamu jest słowo Boże objawione dla nas w człowieku, w Jezusie Chrystusie, a dla muzułmanów objawione w Księdze. Wobec tego poddanie świętego tekstu krytycznej analizie, którą dokonujemy w odniesieniu do Biblii, jest odbierane jako zamach na fundamenty wiary. Z drugiej strony jest tak, że egzegeza koraniczna rozwinęła się w tradycji muzułmańskiej bardzo szeroko. Istnieją tysiące komentarzy, komentarzy do komentarzy, kilometry ksiąg. Interpretacja koranicznego przesłania, wyjaśnienie przyczyn objawienia, rozważanie, w jakich okolicznościach dany tekst został objawiony, to jest inna forma krytycznego podejścia do tekstu. Nie jest tak, że muzułmanie przyjmują Koran zupełnie bezkrytycznie. Islam jest bardzo racjonalistyczną religią.
Gdy obserwuję Europę, nachodzą mnie nastroje kasandryczne. Sądzę, że wcześniej czy później dominującą religią w Europie będzie islam. Jak by to Ksiądz skomentował?Nie jest to wykluczone. W obliczu tego, co się dzieje, w obliczu trendów demograficznych, które panują w Europie, brzmi to nawet całkiem prawdopodobnie. Niekoniecznie rozpatrywałbym to w kategoriach tragedii. Przyzwyczailiśmy się do mniemania, że chrześcijaństwo bez Europy przepadnie, że bez Europejczyków chrześcijaństwo nie przetrwa. Fakt, że Europejczycy wiele zrobili dla rozwoju chrześcijaństwa, nie czyni ich niezbędnymi dla istnienia Kościoła. Chrześcijaństwo rozwija się na całym świecie i dochodzimy do sytuacji, w której większość chrześcijan żyje na półkuli południowej, a nie w Europie. Chrześcijaństwo w innych krajach przybiera inne oblicze, czasami nawet tak inne, że my tutaj, w Europie, nie jesteśmy w stanie się z tym pogodzić. Być może jest tak, że stary kontynent już spełnił swoje zadanie i jeśli się nie ocknie z obecnego marazmu, to rzeczywiście utraci swoją znaczącą rolę w Kościele. Jestem werbistą. W tej chwili około połowa zgromadzenia to Azjaci, generał jest Azjatą. Zmienia się więc bardzo mocno oblicze i sposób pracy zgromadzenia. Na różnych spotkaniach Europejczycy są obecni, ale mają coraz mniej do powiedzenia, nie dlatego, że są marginalizowani, ale dlatego że pojawiają się sytuacje, w których nie mamy doświadczenia, nie wiemy, jak sobie z nimi radzić. Tymczasem dla ludzi wywodzących się z półkuli południowej, z Ameryki Łacińskiej, z Azji czy z Afryki, to są sytuacje, z którymi spotykają się na co dzień. Możemy ewentualnie służyć pomocą, możemy się włączyć w to, co jest proponowane przez chrześcijan wywodzących się z innych kultur. Nie zawsze musimy grać pierwsze skrzypce. Nie widzę poważnego zagrożenia pod warunkiem, że sytuacja, którą teraz kształtujemy, nie będzie się rozwijała pod dyktando alarmistów, ludzi, którzy dążą do konfrontacji. Jeśli się im poddamy, jeśli zaczniemy kreować i nakręcać nastroje konfrontacyjne, to przyszłość może być taka, jak na Bliskim Wschodzie, że będzie dochodziło do ciągłych zderzeń i destabilizacji. Wiele zależy od tego, co się dzieje w tej chwili w naszej codzienności. Mam nadzieję na dialog międzyreligijny, na szukanie pokojowego współistnienia, na szukanie takich form, dzięki którym jesteśmy dla siebie punktem pozytywnego wyzwania, a nie stajemy naprzeciwko siebie jako przeciwnicy w walce. Smucą mnie bardzo, szczególnie w środowiskach katolickich, tu, w Polsce, wszelkie tendencje do straszenia islamem czy nakręcania ludzi, że islam nam zagraża, zalewa nas, że musimy się go bać, bo jest zły, bo terroryzm itd. Ogromnie mnie to irytuje. Uważam, że to ścieżka, która wiedzie ku przepaści.
Gdyby Ksiądz mógł teraz pomarzyć i puszczając wodze fantazji, naszkicować najbardziej owocny i pożyteczny model współistnienia chrześcijaństwa i islamu, kultury europejskiej i krajów arabskich…Raczej nie wypuszczam się marzeniami w taką przestrzeń, ale… Marzy mi się możliwość funkcjonowania chrześcijańskich wspólnot w krajach, które są uważane za muzułmańskie, i odwrotnie, żeby w Europie funkcjonowały muzułmańskie organizacje, które nie będą postrzegane jako zagrożenie, ale które będą budowały kontakty pomiędzy muzułmanami i chrześcijanami. Marzy mi się sytuacja, w której te dwie wspólnoty stają się dla siebie nawzajem lustrem, gdzie chrześcijanie starają się być chrześcijanami i muzułmanie starają się głęboko przeżywać swoją wiarę, ale to nie powoduje konfliktów, lecz stanowi dla drugiej strony wyzwanie w sferze doktrynalnej, w kwestii pojmowania Boga, stanowi podstawę, przyczynek do zadumy, dlaczego ten drugi pojmuje w taki sposób Boga, że być może jest tak, że Pan Bóg mówi na inne sposoby. Marzy mi się, że ludzie wierzący, i muzułmanie, i chrześcijanie, będą we wzajemnych kontaktach kładli nacisk na wymiar religijny, na wymiar własnej wiary, a nie będą kierować się politycznymi czy ekonomicznymi uwarunkowaniami. Marzy mi się sytuacja, w której nie panuje atmosfera agresywnej rywalizacji, ale dążenie do tego, by stawać się lepszym, kiedy to, co widzę dobrego u muzułmanów, będzie mnie mobilizowało do przewyższenia ich w dobroci. Chodzi o szlachetną rywalizację, gdzie będę czynił więcej dobra z nadzieją że to będzie wyzwaniem dla innych. Wiem, że to jest utopijne. Przed kilkoma osobami roztaczałem taką wizję i widziałem sceptyczne reakcje. Nie wiem, czy to dałoby się w praktyce zrealizować, ale pomarzyć można.
rozmawiał Paweł Kozacki OP Stanisław Grodź, werbista, ukończył studia teologiczne w specjalizacji religioznawstwa na KUL (praca doktorska nt. współczesnych nurtów chrystologii afrykańskiej ukazanych na tle kulturowo–religijnego kontekstu Afryki), studiował zagadnienia afrykańskich religii w School of Oriental and African Studies w Londynie oraz problemtykę kontaktów chrześcijańsko–muzułmańskich w Centre for the Study of Islam and Christian–Muslim Relations, University of Birmingham, obecnie jest wykładowcą KUL, mieszka w Lublinie.
Tekst publikujemy dzięki życzliwości Redakcji miesięcznika "W drodze"