Dawno temu kmiecie zbierali się tu, by radzić. Za rządów Popiołowłosego zwyczaj odszedł w zapomnienie, ale teraz...
Promienie słońca z trudem przebijały się między sięgającymi aż pod nieboskłon gałęziami prastarych dębów. Siedzieli w cieniu na oczyszczonej przez guślarzy z krzewów i paproci połaci ziemi, a dookoła otaczały ich wyrzeźbione w drewnie małe i większe bałwany.
Stały tutaj już w czasach, gdy okolice w te przywędrowali najeźdźcy, przepędzając żyjące tu wcześniej plemiona. Większość idoli była sczerniała, spróchniała lub pokryta zielonym mchem. Jedne przedstawiały istoty ludzkie, inne biesy i stwory lękające się światła dnia. Wszyscy, którzy stanęli pod przytłaczającym ogromem dębem, czuli respekt przed magiczną mocą związaną z uroczyskiem.
Dawno temu kmiecie zbierali się tu, by radzić. Za rządów Popiołowłosego zwyczaj odszedł w zapomnienie, ale teraz Draconis postanowił wrócić do starej tradycji, wzywając głowy rodów na wiec. Na rozłożonych na trawie skórach spoczęli najważniejsi włodarze z okolicy. Ostatni powoli się schodzili, wynurzając zza ściany otaczającej ich puszczy.
Pomiędzy drzewami stanęli Draconis z nieodłącznym Karhu. Nieopodal spoczął Radomir, któremu usługiwał niewolny, gdyż młodzieńca pozbawiono oczu i odjęto mu prawą dłoń. Po lewej popijał z bukłaka Ziemowit. Na spotkanie przybyli również znaczący kmiecie: sędziwy Dąbrowa, jego sąsiad Ligut, waleczny Żbik, spasiony jak wieprz Baryłko i syn zabitego przez Popiołowłosego Tura. Na wezwanie odpowiedziały także głowy rodów spod Gniazda — spokojny Czeremcha, postawny jak buk Witek czy przypominający szczura Bylina.
Gdzieś pomiędzy wiecującymi kręcił się żerca, opiekun tego miejsca. Starzec ciągle mruczał pod nosem pradawne słowa modlitw. Obiatą z chleba moczonego w mleku zmieszanym z miodem chciał obłaskawić leśne duchy, które mogły wspomóc zebranych swą mądrością.
Draconis ściągnął z głowy świętą opaskę zdobioną jantarem i położył ją przed sobą.
— Podczas wiecu nie ma władców, kniaziów czy panów. Wszyscy jesteśmy równi — rozpoczął spotkanie, a kmiecie aż zamruczeli zadowoleni, gdyż dawno nie byli świadkami takiego zachowania. — Wezwałem was tutaj, bo potrzebuję waszej rady. Ledwo co zdołaliśmy rozpędzić chmury zbierające się nad naszymi głowami, a już nadciągają kolejne, kto wie, czy nie zwiastujące większej burzy. Stojący obok mnie człowiek, mój wierny druh, witeź nad witeziami Karhu — szukał w oczach kmieci z Gniazda złości czy nienawiści, jednak jej nie dostrzegł — przybył z samego Jomsborga, przynosząc złe wieści. Tamtejsi chąśnicy postanowili zorganizować zbrojną wyprawę na nasze grody...
*
Powyższy tekst jest fragmentem powieści "Żmij". Autor: Marcin Sindera. Wydawnictwo LIRA.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?