W blasku fajerwerków i huku petard rozrywających niebo wyznawcy hinduizmu weszli w nowy rok. Obchody są częścią Diwali, najważniejszego święta w Indiach. Rodzina Sharmów z miasteczka Una u podnóża Himalajów wciąż świętuje Diwali w tradycyjny sposób.
Nowy rok w hinduizmie wypada w czwarty dzień Diwali, czyli święta świateł. Hindusi przywitali w swoich domach boginię bogactwa Lakszmi i boga mądrości Ganeśę. Rytuały różnią się w zależności od regionu Indii, ale powszechne jest nadużywanie fajerwerków i petard. W Delhi ten zwyczaj przekracza wszelkie granice rozsądku - nad miastem unosi się gęsta chmura gazu, a kanonada trwa do samego rana.
Inaczej jest w Unie, małym miasteczku w stanie Himaćal Pradeś, gdzie na Diwali zjechała rodzina Sharmów. "Każde Diwali staramy się spędzać w domu rodzinnym. Nawet brat, który pracuje w USA, przyjechał specjalnie z Nowego Jorku" - tłumaczył PAP Vishal Sharma, zatrudniony w firmie konsultingowej w Delhi. Tylko jeden z braci został na stałe w Unie, by pomagać ojcu w kancelarii adwokackiej.
Diwali, które jest odpowiednikiem polskiej gwiazdki, nie zaczęło się dla Sharmów najszczęśliwiej. Drugiego dnia święta, w poniedziałek, w wypadku motocyklowym zginął wujek Vishala. Pogrzeb odbył się już następnego dnia - najbardziej radosnego dnia Diwali.
Dlatego Sharmowie zebrali się najpierw w pobliskim Santoshgarth, skąd rodzina przeniosła się do Uny. W niezbyt zamożnym Santoshgarth, czyli "księstwie szczęścia", jest tylko jeden sklep jubilerski i długi targ o niskiej zabudowie, gdzie sprzedaje się fajerwerki, słodycze i prezenty na Diwali. Każda rodzina stara się kupić nowe ubrania, brakujące sprzęty do gospodarstwa lub wyremontować dom.
"Mieszkańcy Indii, zwłaszcza żyjący na wsi, zapożyczają się na święta, byleby dobrze wypaść przed sąsiadami i nie utracić swojej pozycji we wspólnocie" - tłumaczyła PAP Chetna Gala Sinha z Mann Deshi Mahila Bank, organizacji udzielającej mikropożyczki najuboższym. Santoshgarth słynie ze świątyni boga Vish Karma, który jest patronem rzemieślników i budowniczych. W nowy rok kolejka do świątyni ciągnie się dobre dwa kilometry.
Vishal wyjaśnił, że nie ma jednej ustalonej godziny, o której należy rozpocząć pudżę, czyli modlitwę do bogini Lakszmi. Zazwyczaj ma to jednak miejsce między godz. 18 a 20. Dzieci niecierpliwie czekają na ten moment, bo dopiero po modlitwach mogą bawić się fajerwerkami. "Pamiętam, że kiedy miałem 12 lat, trwało to strasznie długo. Najpierw kapłan przychodził do sklepu mojego dziadka, potem do drugiego, a dopiero na końcu do naszego domu" - opowiada Vishal.
Nie do każdej rodziny przychodzi kapłan, ponieważ nie ma takiego wymogu - modlitwy może odmówić głowa domu lub najstarszy syn. W tym roku do Sharmów nikt nie przyszedł. "Mieliśmy kapłana w ubiegłym roku, ale strasznie się spieszył, by zdążyć obejść inne rodziny. W każdym przecież zbiera datek. Gdybyśmy dali więcej niż 200 rupii (około 12 zł), to by się bardziej postarał" - opowiada ze śmiechem Vishal.
Podczas ceremonii ojciec, matka i sam Vishal, jako najstarszy syn, odmawiają mantry dedykowane Lakszmi. Przez cały czas słychać mały dzwonek, aby bogowie nie przegapili modłów rodziny Sharmów. Na koniec synowie i ich małżonki w geście szacunku dotykają stóp rodziców.
Diwali trwa pięć dni, ale tylko jeden lub dwa dni są wolne od pracy. Prywatne firmy zazwyczaj nie pracują trzeciego i czwartego dnia Diwali. Jednak urzędy tylko trzeciego, więc pierwszego dnia nowego roku Vishal, którego firma konsultingowa doradza rządowi, wraca wcześnie rano do Delhi. Na pożegnanie dostaje od rodziców łyżeczkę cukru do zjedzenia. Żeby osłodzić gorycz rozstania.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...