W Emiratach miasto nie wstrzymuje oddechu na czas modlitwy. Sklepy i stacje benzynowe nie zamykają się przed nosem klienta jak w Arabii Saudyjskiej, ale wszędzie – czy to w pracy, czy w urzędzie, czy w centrum handlowym – są sale do modlitwy, więc każda pobożna osoba ma możliwość wypełnienia modlitewnego obowiązku, o którym przypomina nawoływanie muezina.
Mimo sporego zwesternizowania Emiratczycy modlą się regularnie i kontakt z Bogiem wyznacza rytm ich dnia. Nawet umawiając się na spotkania towarzyskie, określają godzinę przez porę modlitwy, która dzieli dobę na pięć części: „spotkajmy się po maghrebie”, mówią, zamiast „wieczorem koło szóstej”.
Mieszkając tu, tak się przyzwyczaiłam do głośnego wezwania na modlitwę, że prawie nigdy nie budzę się nad ranem, a nawet na wakacjach w Europie początkowe nuty supermarketowej piosenki wzięłam w pierwszym odruchu za azan.
W piątki gorliwość modulacji wzrasta, szczególnie kiedy odprasowany ojciec zabiera syna do meczetu na południową modlitwę. To ważny rytuał nie tylko religijny, ale też rodzinny, umacniający więź ojca z synem. Reklamy chętnie wykorzystują ten motyw. Kobiety przeważnie modlą się w domu i nie towarzyszą mężczyznom w tych pielgrzymkach. Należy jednak podkreślić, że islam w Emiratach absolutnie nie jest islamem fundamentalistów, pełnym agresji i resentymentu. Nie ma też wiele wspólnego z chrześcijańską apologią i łowieniem dusz w zelockim pragnieniu uratowania ich przed mękami piekielnymi.
Przyjezdni nie muszą uginać się pod jarzmem państwowej religii, jak chociażby w Arabii Saudyjskiej. Jedynym momentem, gdy Europejczyk styka się z islamem i jego zasadami, jest zakaz publicznego jedzenia i picia w ramadanie. Od przyjezdnych nie wymaga się podporządkowania zasadom islamu ani noszenia chusty. Ma to prawdopodobnie skutek uboczny w postaci pogłębiania podziału pomiędzy społecznością lokalną a napływową, ale za to nie czuje się tu dyskryminacji.
W ZEA zapał misjonarski, jeśli w ogóle się przejawia, to raczej wśród zwykłych ludzi, których napędza nie brak tolerancji, a pozytywna idea wizji radości w raju. Nawiązanie przyjacielskich relacji z Emiratkami na pewno zaowocuje próbą nakłonienia przyjezdnej na przejście na islam. To jednak wypływa z sympatii, a nie dyskryminacji. Sąsiadki, które chciały mnie nawrócić, robiły to z potrzeby serca. Nieprzeszkolone w koranicznych szkołach, miały tylko jeden argument: nie chcesz być w niebie? Widzimy, że masz dobre serce, i chcemy, żebyś po śmierci była z nami niebie, nie chcesz? I co mam na to odpowiedzieć?
Jako religioznawczyni bez cienia nadziei na jakiekolwiek życie pozagrobowe odpowiadam: oczywiście. Czasem wywijam się frazą inszallah – jak Bóg da. Pamiętam, że użyłam jej wiele razy podczas pewnego wieczoru u moich niedoszłych teściów. Przeszłam wtedy prawdziwy desant. Zabrali się za mnie na serio.
Zaczęło się od YouTube’a. Siostra mojego absztyfikanta, Baraka, mimo że nie zna angielskiego, wygrzebała dla mnie filmik apologetyczny z wykładem amerykańskiego imama. Ku mojemu przerażeniu wideo miało ponad pół godziny. Na szczęście po dziesięciu minutach siedzenia w nabożnym skupieniu i słuchania wykładu z iPhone’a, który tylko ja rozumiałam, mama Nura stwierdziła, że dosyć tego męczenia gościa, koniec z polityką i czas na gospodarkę, barana podali.
Co warte podkreślenia, w tych kobiecych próbach nawracania nie ma protekcjonalności. Koleżanki nie pouczają, ale dzielą się doświadczeniami, także z życia codziennego. Od wizji nieba i naszej wiecznej przyjaźni płynnie przechodzą do szczęścia i wolności, jakie daje islam w życiu doczesnym. Muzułmanka nie musi się o nic martwić – ani duchowo, ani materialnie. Troska o utrzymanie rodziny spada na męża, a kobieta może się cieszyć życiem.
Stosują praktyczne argumenty. Taki religijny konsumpcjonizm. Nie dla nich gołębice, języki ognia i anioły z długą lancą – tu liczy się wygoda. Lepsze jednak chrześcijaństwo niż nic: absolutnie nie wypada się przyznać, że nie wierzy się w jakąkolwiek transcendencję. Inne religie są tolerowane, ale deklaracja ateizmu czy jakiegokolwiek agnostycyzmu w kraju muzułmańskim mogłaby kosztować utratę zaufania, a nawet zerwanie znajomości. Tu religijność jest sprzężona z moralnością. Dla muzułmanina to nie jest tylko kwestia przekonań czy poglądów. I na pewno nie jest to sprawa prywatna.
Islam porządkuje wszystkie obszary aktywności człowieka: rodzinę, społeczeństwo, związki, edukację, zdrowie. To nie tyle akt wiary, ile sposób myślenia i życia. Nawet dla osoby, która nie pości ani się nie modli, islam jest wciąż fundamentem światopoglądu. Ateista byłby tu kimś kompletnie niezrozumiałym, wyzutym z człowieczeństwa.
Nawiasem mówiąc, można łatwo wykręcić się z niechcianej propozycji małżeństwa, oświadczając, że nie zgadzamy się, by nasze dzieci były wychowane w islamie. A najlepiej, że nasi rodzice się na to nie zgadzają – z szacunku do rodziców z takim dictum się nie dyskutuje. Muzułmanin może przymknąć oko na pozostanie żony w chrześcijaństwie, ale na dzieci nie zgodzi się nigdy, to nóż prosto w serce. Sprawdziłam – działa.
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Beduinki na Instagramie. Moje życie w Emiratach". Autorka: Aleksandra Chrobak. Wydawnictwo: Znak, 2016 r.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?