publikacja 19.05.2010 08:59
Jesteśmy jednym wielkim obozem koncentracyjnym – mówią o sobie wietnamscy katolicy
La Vang – najważniejsze sanktuarium maryjne w Wietnamie i miejsce objawień
Będziesz uwolniony
Wracamy w ciszy do stolicy. Quan dostaje SMS-a, że jego kolega adwokat z Sajgonu został aresztowany. To znany bloger, pisze teksty krytyczne wobec władzy. – Wyłamali drzwi, zabrali go siłą… – czyta treść wiadomości. – To u nas codzienność. Jestem niemal pewny, że policja przeszukuje teraz wasze bagaże, które zostawiliście w Hanoi. Na szczęście macie przy sobie sprzęt i komputer. Nic wam nie zrobią, ale muszą wszystko wiedzieć. Oczywiście, odwiedzą wszystkie miejsca, w których byliśmy – dodaje. To potwierdziło się już po naszym powrocie. Policja zatrzymała m.in. kobiety Hmong. Quan dzień wcześniej mówił świadectwo do ludzi zebranych w kaplicy pod warsztatem samochodowym. Następnego dnia tłumaczy nam, co opowiadał wpatrzonym w niego wiernym. – Kiedy zamknęli mnie w więzieniu, zacząłem się modlić, poczułem coś niesamowitego w sercu, zacząłem płakać. Usłyszałem jakby głos: nie bój się, będziesz uwolniony. Modliłem się tak chyba pół godziny, ok. 10 rano. Dopiero po kilku dniach, gdy wyszedłem na wolność, przeglądałem newsy sprzed kilku dni. Natrafiłem na informację związaną z wizytą prezydenta Wietnamu w Stanach Zjednoczonych. Wiem, że jeden z pracowników Departamentu Stanu USA, którego znam, wstawił się za mną i żądał uwolnienia mnie. Zobaczyłem w tym newsie, że to spotkanie miało miejsce między 10.00 a 10.30, czyli wtedy, kiedy modliłem się w celi! Opowiedziałem im również o moim dziadku, który w czasie wojny trafił w ręce komunistów. On i inni zostali związani za ręce, przystawieni do muru i bici. I wtedy dziadek powiedział do nich: nasze życie i tak jest w rękach Boga, nie boimy się. Dziadek żyje do dziś. Kiedyś spotkał jednego z tych oprawców i powiedział: widzisz, ja żyję. A nie mówiłem? Moje życie jest w ręku Boga. I trzeci obrazek: w jednej z diecezji powstało katolickie stowarzyszenie biznesmenów. Odkąd zaczęli się dużo modlić i dawać dużo pieniędzy ubogim, zaczęli podpisywać bardzo dochodowe kontrakty. Zobaczyli, że odkąd oddali swoje życie Jezusowi, ich interesy dobrze się mają. Mówiłem im to wszystko, żeby się nie poddawali, żeby ich umocnić.
Odwilż?
Do Hue w środkowym Wietnamie dojeżdżamy po 14-godzinnej męczarni w rozklekotanym autobusie. Dużo schludniejsze i spokojniejsze od Hanoi miasto zawdzięcza swoją sławę i dawną świetność głównie pałacowi cesarskiemu. Hue leży poniżej 17 równoleżnika, a więc poniżej granicy, która według umowy genewskiej z 1954 roku podzieliła Wietnam na dwa niezależne państwa: Wietnam Północny i Południowy. Północ przejęli komuniści, Południe miało stać się oazą demokracji. Z Północy uciekło wtedy na Południe ponad milion katolików, z obawy przed narastającymi represjami. Wśród nich rodzice o. Johna z Hue. Dzisiaj z pewnością można mówić o polepszeniu się naszej sytuacji – mówi. – Polityka władz to bardziej budowanie psychicznego strachu, wywieranie presji, stwarzanie atmosfery, że wszystko kontrolują, niż rzeczywiste prześladowania – dodaje. Choć przyznaje, że na Południu sytuacja jest jednak łatwiejsza niż na Północy. Czy wierzy w zwycięstwo demokracji? – Ludzi nie obchodzi rząd i polityka. Ludzie myślą, jak zarobić więcej pieniędzy, żeby przetrwać. Dlatego rewolucja na razie nie wchodzi w grę – uważa ks. John. Znaki odwilży widać też w pobliskim sanktuarium narodowym w La Vang.