Cerkwie sobie radziły

Ale stare meczety wyglądały, jakby je piorun strzelił i psy rozwlekły. Turcy zresztą, którzy chodzili do tych meczetów, zniknęli stąd pierwsi. I już dość dawno temu...

Bo po upadku komunizmu, owszem, przyszedł do Bułgarii Zachód i przyszła wolność. A razem z Zachodem i wolnością – pozycja peryferyjnego kraju na końcu Europy i wszystkie związane z taką pozycją patologie: niewydolność, korupcja, systemowy upadek. No i cóż: za demoludowych czasów Bułgaria, jak każdy kraj komunistycznej Europy Wschodniej, tęskniła za zachodnimi zabawkami, ale gdy niby już nie było za czym tęsknić, bo Zachód przywiózł do Bułgarii swoje zabawki i świecące szyldy – Bułgarzy wyjechali na ten Zachód zarabiać, bo ich na te zabawki nie było stać.

Wyjechali, choć niekoniecznie mieli już na to ochotę.

W okolicach Widynia, po wsiach z rozpadającymi się, opuszczonymi domami, jeszcze dotkliwiej ziało pustką. Cerkwie sobie radziły, ale stare meczety wyglądały, jakby je piorun strzelił i psy rozwlekły. Turcy zresztą, którzy chodzili do tych meczetów, zniknęli stąd pierwsi. I już dość dawno temu. Zmuszani do wyjazdu z Bułgarii, której władze demonstracyjnie pokazywały im, jak bardzo ich w swoim państwie nie chcą i jak bardzo im nie ufają. I to wszystkie władze, które Bułgarią rządziły – od monarchistów po komunistów.

Tureckie świeckie szkoły były niedofinansowane, a organizacje religijne po cichu wspierane, edukacja Turków więc leżała, religijność rosła i łatwo ich było stygmatyzować jako „niewykształconych ciemniaków”, którzy „nie integrują się z bułgarskim społeczeństwem” i „nigdy nie staną się Bułgarami”.

I nie pomagało tutaj ani przymusowe zmienianie imimion i nazwisk na bułgarsko brzmiące, gdy Gülhan stawała się Galiną, Reyhan – Rosicą, a Ahmed – Medim, ani przemianowywanie nazw tureckich miejscowości. Turcja co prawda przyjmowała tureckich uchodźców, wożonych na granice wojskowymi ciężarówkami bądź ciągnących tłumnie na piechotę na turecką granicę, ale niezbyt chętnie: tureckie władze obawiały się, że będą między nimi agenci komunistycznego bułgarskiego wywiadu.

Tak. Historia nie tylko się powtarza, ale wręcz jąka. Powtórzmy: Bułgaria bardzo chciała Zachodu. Nie tylko po upadku Związku Radzieckiego i komunizmu, ale również po wybiciu się na niepodległość spod pięćsetletniego tureckiego panowania. Nawet za socjalistycznej, a więc ateistycznej Bułgarii, nakazywano Turkom przyjmować imiona chrześcijańskie, a nie muzułmańskie. W kraju, który był w zasadzie do połowy sturczony i zislamizowany, dziś to islamskie dziedzictwo ledwo widać.

Po odrzuceniu tureckiej władzy celowo burzono czarszije, dlatego że zbudowane były w otomańskim stylu. Na ich miejscu stawiano dzielnice o klimacie europejskim. Rozbierano meczety. To trochę tak, jakby Polacy z zachodniej czy południowej Polski próbowali zdemontować wszystko, co miało związek z niemiecką historią tych ziem. Musieliby, w zasadzie, rozebrać sobie historię prawie zupełnie do zera. Tylko że różnica między Niemcami a Ottomanią była taka, że Polacy, być może, nie przepadali za Niemcami jako narodem, ale nie mieli specjalnego problemu z niemieckością jako cywilizacją.

Bułgarów natomiast nawet pół tysiąclecia funkcjonowania w cywilizacji otomańskiej nie przekonało do tego, by chcieć być jej częścią. Zrobili wszystko, popełnili nawet wszystkie przewidziane w takich wypadkach podłości – niszczenie zabytków, wykorzenianie z ludzi ich tożsamości – by się zza tego końca europejskiego świata wyrwać. I wrócić do Europy. A potem, gdy już ta Europa przyszła – wyjechać. I pozostawić po sobie pustkę.

I na to wszystko, na tę pustkę, czy to po Turkach, czy to po tych, którzy ich stąd wyganiali, a potem wyjechali sami, patrzyły z setek, tysięcy, dziesiątków tysięcy klepsydr oczy martwych ludzi. W Bułgarii klepsydry wiesza się nie tylko z okazji śmierci, ale też z okazji jej rocznicy. Na większości z nich są zdjęcia zmarłych. Dziesiątki tysięcy oczu trupów śledzą człowieka chodzącego po opustoszałych wioskach.

Jeździłem po tych wioskach. Dunawci, Dobri Doł. W oddali płynął Dunaj, za Dunajem była Rumunia, a w tych pogranicznych wioskach wyłącznie straszyło. Było pusto jak w horrorze. Brakowało tylko klekotu okiennic i tumble weeds gnanych przez wiatr po pylistych ulicach. Przy opuszczonych domach stały wypatroszone łady i moskwicze, jak nieusunięte z pola bitwy ofiary zimnej wojny. W jednym z gospodarstw kręcił się samotny człowiek. Wyglądał w tej pustce jak bohater postapokaliptycznego filmu. Przenosił z miejsca na miejsce stary zegar stojący. Wyglądał w tym pustym absurdzie jak jakaś, kurwa, alegoria, ale nie miałem pojęcia czego. Uświadomiłem sobie wtedy poza tym, że dawno nie widziałem zegara stojącego...

*

Powyższy tekst jest fragmentem książki "Końce światów". Autor: Ziemowit Szczerek. Wydawnictwo: Czarne.

Cerkwie sobie radziły

«« | « | 1 | » | »»

Reklama

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg