Ponad stutysięczne miasto w województwie śląskim. W początkach lat 80. powstała tu niewielka wspólnota Odnowy w Duchu Świętym. Ludzie spotykali się, modlili, odkrywali Boga i znajdowali przyjaciół. Atmosfera panująca na spotkaniach przyciągała wciąż nowych ludzi. Ich modlitwa mogła imponować, sposób życia przyciągał jak magnes - przekonują miejscowi duszpasterze. We wspólnocie działy się prawdziwe cuda nawrócenia, nieraz po długich latach ludzie wracali do Boga, zaczynali się modlić, zrywali z nałogami... Ich życie przypominało czasy gorliwości pierwotnego Kościoła. Wydawało się, że jest to prawdziwa wiosna Kościoła, którą zapowiadali papieże i na którą czekało się z utęsknieniem. Nikt nie przypuszczał, że wkrótce "odnowa" porani wielu swoich członków, a siebie postawi właściwie poza Kościołem.
"Porządek z Eucharystią"Tylko nieliczni zaczęli się domyślać, że coś jest nie tak. – Pod koniec lat osiemdziesiątych, nie pamiętam dokładnie, nasz lider powiedział najpierw zaufanym, a potem całej wspólnocie, że miał "objawienie" – wspominają Patrycja i Zdzisław Koluszkowie, małżeństwo z kilkuletnim "stażem" we wspólnocie. Z początku nikt się w tym za bardzo nie orientował. To był powolny i przemyślany proces. Dziś można powiedzieć, że lider tę partię rozegrał doskonale. I rozgrywa nadal.
Zaczęło się od robienia "porządku z Eucharystią". – Nie zabraniano nam chodzenia na Mszę, ale coraz ważniejsze stawały się niedzielne spotkania. Niektórym zaczęły z czasem zastępować pójście do kościoła. – Mówiono, że to właściwie to samo, że Eucharystia to nie obecność Chrystusa tylko "pamiątka Chrystusa". Przykład z fotografią pamiętam do dziś: tak jak zdjęcie nie jest osobą tam przedstawioną, tak Eucharystia nie może być obecnością Chrystusa. Jeden z liderów nawet powiedział: Ja mogę opłatek wyjąć z ust i podeptać. Słyszałem na własne uszy, mogę przysiąc – przekonuje Zdzisław.
Ewa Kubała pochodzi z głęboko wierzącej rodziny. Urodziła się dość daleko od Śląska. Niedzielna Msza św. nie była tylko obowiązkiem, ale częścią ich życia. To było coś normalnego. Szukając czegoś więcej, zaczęła chodzić na spotkania Odnowy w Duchu Świętym w swojej rodzinnej miejscowości. Gdy przeprowadziła się na Śląsk od razu zaczęła pytać o najbliższą wspólnotę. Chciała się modlić, poza tym szukała przyjaciół. Dla niej rok w w tej "odnowie" był prawdziwym horrorem. – Bałam się ich, czułam się osaczona. Liderka cały czas do mnie wydzwaniała, umawiała się na spotkania, chciała o mnie wiedzieć wszystko – wspomina Ewa.
Jeśli chce się iść "drogą za Jezusem", trzeba całkowicie podporządkować się grupie. Cały czas stawiane są pytania: jaki jesteś wobec wspólnoty, czy idziesz tą samą drogą, czy byłeś na wtorkowym spotkaniu, itd.? O Kościele nie ma ani słowa. To, co było dla niej kiedyś niemożliwe, stało się faktem. Aby być na spotkaniu grupy, zaczęła opuszczać Msze. – Mówiono, że spotkanie w "odnowie" i Msza to to samo. Czasem chodziłam na Mszę w tajemnicy przed nimi – wspomina Ewa.
Piramida i obozyTa wspólnota jest hermetyczna. Jej członkowie cały czas spędzają razem, opiekują się dziećmi w czasie innych zajęć. Najczęściej żenią się między sobą. Psychologia mówi, że z takiej wspólnoty trudno odejść, bo nie ma dokąd. Poza grupą nie ma się znajomych i przyjaciół. Ciągle się mówi, że płoniemy, bo jesteśmy razem. Poza "odnową" nie możesz "płonąć" ani w ogóle żyć. Dochodzi do tego psychiczny ślad, który na długo, oby nie na zawsze, odciska się w sercu i pamięci.
- Najważniejszy jest lider. To człowiek wykształcony, charyzmatyczny i ... dobry. Niezwykle przebiegły. Ma jasny cel i wie, jak go osiągnąć – oceniają Kuleszowie. Niżej stoją moderatorzy. Jest ich kilkunastu. – To "stara gwardia" tej grupy, która właściwie się nie zmienia. Każdy z nich ma pod opieką animatorów, a ci opiekują się kilkuosobowymi grupami. Taki system przypomina piramidę – opowiada Ewa Kubała.