Matka Jezusa i Matka pogańska, stojąc obok siebie, patrzyły na zamarły tłum. Zapanowała cisza, umilkł nawet wiatr i przestał padać deszcz. Jakby natura przyglądała się z ciekawością przybyciu nowego gościa.
"Gwiezdne Wojny". To wciąż tylko pop? A może jednak już mit?
Film kultowy? Bez wątpienia. Wszak od chwili premiery ma swoich oddanych fanów, którzy oglądali go już dziesiątki razy i po każdym seansie są w stanie zobaczyć w nim coś nowego - inaczej zinterpretować daną postać, wypowiedź, zakończenie, następnie zaś wykłócać się z innymi maniakami tej produkcji na internetowych forach.
Wierzenia starożytnych Egipcjan mogą fascynować. Wszystkie te mitologiczne stwory i hybrydy, miasta słońc, monumentalne pałace i świątynie robią na ludziach Zachodu wrażenie od wieków.
Wstyd się przyznać, ale były czasy, w których oglądałem „Rambo III” (Z drugiej strony: kto nie oglądał, niech pierwszy rzuci kamień). Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że z tego militarystycznego filmu przeskoczyła na mnie iskierka duchowa.
Oto jest zadanie! Wybrać ten jeden jedyny. Czy to w ogóle możliwe?
Stacja TVN7 rozpoczęła niedawno emisję serialu „Olimp”. Jego nazwa niby mówi wszystko, ale po obejrzeniu pierwszych odcinków mam niestety mieszane uczucia.
Fani „Gwiezdnych Wojen” z niecierpliwością oczekują premiery nowej części cyklu - film wejdzie na nasze ekrany w grudniu tego roku. Mnie bardziej ciekawią jednak nastroje wśród wyznawców… jediizmu.
Od czasu do czasu hollywoodzcy twórcy serwują nam historie, w których dawni, mityczni bohaterowie pojawiają się na Ziemi we współczesności.
Czyli buddyjska medytacja, błogosławienie braci Lumière i innych proroków elektronicznego zbawienia.