Rozmowa z o. Symeonem Stacherą OFM, wikariuszem generalnym archidiecezji Tanger.
Andrzej Kerner: Od 10 lat Ojciec żyje i pracuje w Maroku, przez ostatnie 2 lata jako proboszcz katedry w Tangerze. W tym roku, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, został Ojciec wikariuszem generalnym archidiecezji Tanger. Co Ojciec teraz robi?
O. Symeon Stachera OFM: – Przede wszystkim towarzyszę obecnemu arcybiskupowi, Hiszpanowi Santiago Agrelo Martinezowi, w jego odpowiedzialności za archidiecezję. Moją szczególną rolą jest wychodzenie do małych wspólnot chrześcijańskich rozsianych na terenie całego północnego Maroka. Odległość do najdalszej z nich, w Nadorze przy granicy z Algierią, wynosi 600 km. Trasa tam wiodąca biegnie górami Rifu, jest niesamowita, pełna niespodzianek i niekończących się serpentyn, nie pozwala na zmrużenie oka. To także fabryka narkotyków. Wystarczy na chwilę przystanąć, by otrzymać oferty„dilerów” i innych miejscowych ludzi, a nawet dzieci, by kupić: haszysz, marihuanę, kokainę czy inne proszki, które przenoszą człowieka w zaświaty. Kiedy przejeżdżam przez tereny północnego Maroka, widzę to, a później „pogłębiam” swoje obserwacje w więzieniach Tangeru i Tetuanu, gdzie wsłuchuję się w płacz przemytników narkotyków jako kapelan więźniów chrześcijańskich w Maroku.
Czy arabska wiosna przyniosła Ojcu jakieś nowe zadania?
– Marokańczycy, szczególnie młodzież, mają nadzieję na lepszą przyszłość. Kościół chce być na właściwy sobie sposób obecny w tych dążeniach. Moja praca z ludźmi aż tak bardzo się nie zmieniła. Arcybiskup Santiago mocno angażuje się w działalność pisarską, twórczą i w prowadzenie rekolekcji na terenie Hiszpanii, a ja ze swoim doświadczeniem pracy tutaj mam łatwość pójścia do ludzi, a szczególnie do muzułmańskiej społeczności marokańskiej. Wiek nie pozwala już arcybiskupowi na opanowanie języka arabskiego czy francuskiego. Dlatego moją rolą jest przede wszystkim praca w terenie, bycie z ludźmi. Najtrudniejszą częścią moich zadań jest pomoc nielegalnym emigrantom z krajów Afryki subsaharyjskiej, którzy coraz liczniej przybywają do Maroka. Niełatwy jest ten świat, po ludzku niesprawiedliwy. Dlaczego ludzie z czarnej Afryki nie mogą mieć dostępu do normalnej ludzkiej egzystencji? Uciekają ze swoich krajów i prą z całą siłą i determinacją do Europy, ziemskiego raju, o którym marzą i dla którego wielu z nich każdej bezgwiezdnej nocy tonie w wodach Gibraltaru… A przedtem koczują w lasach, w ruderach, próbują przetrwać przed próbą przepłynięcia cieśniny dzielącej Maroko od Hiszpanii. Poszukujemy sposobów pomocy naszym czarnym braciom w ich dążeniu do szczęścia, godnego życia.
Jaki status prawny posiada Kościół w Maroku?
– Jest on uregulowany dahirem – ustawą wydaną przez króla Hassana II przed wizytą Jana Pawła II w Maroku. Król odnowił wtedy przywileje, które z dawien dawna sułtani i monarchowie respektowali i ofiarował jako dar Janowi Pawłowi II podczas wizyty na Watykanie w 1983 roku. Tym jedynym, dwustronicowym dokumentem legitymujemy się i bronimy, kiedy nas pytają: kim jesteście? Nie mamy na przykład uregulowanej sytuacji prawnej 30 kościołów i wielu innych budynków, które należą do archidiecezji. To wymaga jeszcze wielu zabiegów i czasu. Naszą obecność w Maroku streścić można w często powtarzanym nam słowie: tolerancja. Ale jednocześnie odczuwamy pewien rodzaj kontroli. Na przykład od pewnego czasu nie możemy przyjmować wolontariuszy do pracy charytatywnej i edukacyjnej. Nie ma wolności wyznania. Dana i ofiarowana nam jest tylko wolność kultu. Prawo zabraniające prozelityzmu nie pozwala nam mówić swobodnie o sobie, o wierze z ludźmi, z którymi się spotykamy. Nuncjusz apostolski stara się zmienić taki stan rzeczy, ale nie jest to łatwe. Obecny minister spraw wewnętrznych odpowiada mu, że ludzie jeszcze nie są gotowi do wolności wyznania.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?