Komentarze do materiału/ów:
Harmonijne połączenie zalet ludzkich w idealnej wizji poczętej z filozofii Greków.
Kolebka islamu, himjarycki król, żydowski neofita i pewien mało znany patron.
Kto w tej historii jest lepszym Żydem: ten, który napisał Hagadę na nowo, czy ten, który ją spalił?
Tyle ze winnymi nie są katecheci, ale rodzice, którzy nie pomagają młodemu człowiekowi w wierze. Bo sami mają wielki problem ze swoja wiarą.
Problem analizujemy od lat. Jest wiele czynników, które odpowiadają za ten stan, pierwszy i najważniejszy, to presja społeczna. Nieposłanie dziecka na religię bardzo często skutkuje ostracyzmem. Znam wielu teologów, którzy nie chcieli posyłać dzieci na religię, bo znając program nauczania, który pozostawia wiele do życzenia, sami chcieli przekazywać wiarę i wartości w domu. Powodowało to, że dziecko, które było zaangażowane religijnie było wytykane palcami przez katechetę, księdza a w rezultacie przez inne dzieci, że jest niewierzące, bo "nie chodzi na religię". Gdy pod presją rodzice się ugięli i posłali dziecko na religię, to okazało się, że te lekcje polegały na pamięciowym "wkuwaniu" formułek i odrabianiu lekcji z polskiego. Dziecko dostało w ten sposób informację, że dla bycia uznanym za wierzącego nie jest istotne, czy chodzisz do kościoła, modlisz się z rodzicami, śpiewasz w scholi i czytasz Pismo Święte, tylko to, czy przyjdziesz na 45 minut do salki odrabiać zadania na polski.
Drugi element, to etapowość katechezy szkolnej. Religia w szkole ma cele krótkoterminowe - przygotować do I komunii, przygotować do bierzmowania, koniec. Realizacja tych celów, zgodnie z ustalonym programem odbywa się na zasadzie "zrobić-zapomnieć". Sam proces odbywa się, że się tak wyrażę, bezmyślnie. Dziecko przygotowywane do komunii, czy bierzmowania nie ma pojęcia co to takiego jest. Owszem, potrafi podać definicję, ale na tym to się kończy. Bierzmowanie w ramach katechezy szkolnej, to w ogóle jest farsa. Młodzież przystępuje do sakramentu nie wiedząc nawet co to takiego jest. Głowna motywacja, często z resztą powtarzana przez katechetów, to "żeby nie było problemów ze ślubem". Do tego presja społeczna, "idę bo cała klasa idzie". Sakrament dojrzałości chrześcijańskiej powinien być osobistą i świadomą decyzją, dlatego powinien być wyłączony z ram katechezy szkolnej. Efekt jest taki, że jak katecheza szkolna spełni te cele, to traci swój sens, bo nie ma już żadnego nowego etapu. Stąd jakże powszechne zjawisko, że po bierzmowaniu dzieci przestają chodzić na religię.
Trzeci element, niezwykle ważny, to presja grupy rówieśniczej. Zwłaszcza w okresie dorastania, niezwykle ważne jest, by być akceptowanym przez grupę. Nawiążę do tego, o czym pisałem wcześniej, młodzi ludzie w tym okresie często angażują się w różne inicjatywy, są wolontariuszami, angażują się w grupy religijne, wyrażają siebie przez strój. Religia w szkole nie pełni w tym przypadku roli "zwornika". Młodzież zaangażowana religijnie nie ma potrzeby dzielenia się swoim zaangażowaniem z klasą w ramach lekcji religii. Podam przykład jednego z uczniów - chłopak poza szkołą biorący udział w rekolekcjach w seminarium, będący lektorem, słuchający chrześcijańskiego rocka w szkole trzyma się z grupą rówieśniczą. Chłopcy chodzą na religię, bo im rodzice każą, ów zaangażowany religijnie chłopak w klasie stara się nie wyróżniać. Dokazuje w ostatniej ławce, rozrabia razem z innymi chłopakami, na przerwach słucha hip-hopu, bo wszyscy chłopcy tego słuchają. Ze swoim zaangażowaniem religijnym nie pokazuje się w klasie, bo byłby "inny". O ile ta "inność" poza szkołą nie jest dla rówieśników niczym dziwnym, o tyle w klasie trzeba trzymać się swoich i nie wychylać. Dla tego chłopca religia w szkole nic nie znaczy. On realizuje się poza szkołą, w ramach grupy parafialnej. Dla pozostałych uczniów też religia nic nie znaczy, bo rodzice kazali, to chodzą.
Nauczycielom często trudno jest zrozumieć ten mechanizm, bo próbują postrzegać religię w kategoriach przedmiotu szkolnego, a nie w kontekście szerszym, z uwzględnieniem specyfiki przedmiotu i psychiki młodych ludzi.
Owszem, część osób była zaangażowana w różne duszpasterstwa, ale obecnie pod wpływem dorosłego życia wielu stało sie wojującymi antyklerykałami albo co częściej obojętnymi religijnie katolikami okazjonalnymi.
Dziś (patrząc z punktu rodzica) widzę oczywisty problem, gdy bardzo często rodzice wyręczają sie katechetami, gdy dramatem rodzinnym staje sie przygotowanie do I Komunii św. bo wymaga dodatkowego czasu rodziców.
No i oczywistość, gdy sakramenty staja się okazja do prezentacji zasobności portfela rodziców, a nie jako naturalne elementy wtajemniczenia chrześcijańskiego.
Naprawdę przyczyna kryzysu z wiarą młodych nie jest forma katechezy (szkołą czy salki) lecz dramatyczne zaniechania w katechezie i formacji dorosłych.
Tak jak pisałem, nie ma szans na wychowanie katolika, gdy samemu ma się problem z wiarą, gdy młody człowiek nie ma naturalnego oparcia w swoich rodzicach lub gdy rodzice choc posyłają dziecko formalnie na religię jednoczesnej są antyklerykałami czy "tylko" katolikami z okazji. Gdy w domu rodzinnym młody człowiek widzi "katolickie" życie trudno aby uważał życie zgodnie z wiarą jako swoją drogę.
Co do tezy o wpływie religii w szkole na laicyzowanie się młodzieży, mechanizm jest prosty. Skoro religia stała się przedmiotem szkolnym, to zupełnie naturalne jest, że po zakończeniu szkoły również zakończy się przygoda z religią. Młodzi ludzie wchodzący w dorosłość mają naturalną potrzebę odrzucenia tego, co "dziecięce". Podam pewien przykład, w dyskusji rzuciliśmy kiedyś temat katechezy dorosłych. Pierwsza reakcja to było oburzenie, że "nas, starych znowu do szkolnej ławki chcecie posadzić". Jednoznacznie zakorzenione zostało stwierdzenie katecheza=przedmiot szkolny. Dla dzieci. Coś, co w dorosłym życiu nie jest potrzebne.
Taki jest między innymi efekt wrzucenia religii do szkół.
Proponowane rozwiązanie - zlikwidować religię w szkole, na rzecz katechezy parafialnej i rodzinnej, skierowanej do każdego, przez całe życie. Inaczej będziemy podtrzymywać farsę.
Jeśli chodzi o „ofertę”, to „oferta” jest znana. Oto ona:
Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia. J 8, 12
Pójdźcie za Mną wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, jesteście Ja was pokrzepię. Mt 11,28 itd.
„Oferta” jest zawsze ta sama, gdyż, jak powiedział sam Pan Jezus:
Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą. Mt 24, 35
Wiara rodziców często zatrzymała się na poziomie bardzo szczątkowej wiedzy z książeczki do pierwszej komunii, trudno więc oczekiwać, by rodzice byli w stanie cokolwiek przekazać.
To jest taki pierwszy bardzo prosty test na ile skuteczna jest formacja katolicka.
Bo generalnie o ile z tą częścią emocjonalna to pewnie jest fajnie w różnych grupach, to już z wiarą opartą na rozumowym poznaniu chyba jest jakiś generalny problem.
Przykład: zapytajmy przeciętnego polskiego katolika dlaczego bierze ślub kościelny a nie cywilny? Zwyczajowa odpowiedź "bo ślub kościelny będzie trwalszy". Po części prawda, ale nie wynikająca z refleksji, że Chrystus działający w małżonkach sprawi, że małżeństwo przetrwa, tylko na zasadzie magicznego rytuału, "pójdę do kościoła, to się spełni". Winą za tę sytuację trzeba obciążyć głównie księży, którzy postawili na bezrefleksyjne powtarzanie tego hasła "małżeństwo sakramentalne będzie trwałe, a związek cywilny nie" bez tłumaczenia teologicznego sensu.
Podobna sytuacja z sakramentem bierzmowania, czemu młodzi idą do bierzmowania? "Żeby nie mieć problemu ze ślubem i móc być chrzestnym". O tym, że jest to sakrament dojrzałości chrześcijańskiej i osobiste potwierdzenie swojej wiary to nikt z młodych nawet nie wie. Idzie bezmyślnie, bo wszyscy idą, do tego fajna zabawa, bo sobie można nowe imię wymyślić. Znów wina księży, którzy postawili na ilość, nie na jakość.
Wina niestety leży w braku części rozumowej wiary. A tu odpowiedzialność rozkłada się po równi i na księży i na laikat, których przecież aktywnie wspiera katolickie zabobony poprzez różne rodzaje wspólnot.
"polska młodzież wciąż jest najbardziej religijna w Europie. ... - mimo że przestaje chodzić do Kościoła - to jednak wciąż czuje się związana z katolicyzmem"
jest zamiataniem problemu pod dywan. A problem jest nie tylko ze strony tzw. "liberalnych" mediów, ale przede wszystkim ze strony kleru, tak kleru, który w ogromnej części już od dekad nie naucza zasad moralnych, anie też wiary katolickiej. I nie jest to problem bagatelny, bo religia katolicka jest oparta na duchownych - kler: na papieżu, biskupach, księżach i osobach zakonnych, a dopiero potem na świeckich.
Kto kiedy na kazaniu słyszał, że cudzołóstwo jest grzechem, że zamieszkiwanie bez ślubu jest grzechem, że sodomia jest grzechem? Ja od lat o tym nie słyszałem i to ani słowa, a są to palące problemy o skali pandemii. Wystarczy przejść się po ulicach jakiejś metropolii, żeby zobaczyć obłapiające się parki - i nie zawsze są to parki obu płci. Po prostu Kościół, dokładniej biskupi i księża, przestali nauczać, choć to jest ich pierwsza powinność. Tak było w Irlandii, czego skutkiem są tamtejsze ostatnie referenda w sprawie aborcji i "małżeństw" homo. Ludzie młodzi poniżej 24 roku życia głosowali w około 87% za aborcją i homo, chociaż w Irlandii większość szkół jest "katolicka". A potem zdziwienie, dlaczego?!
Za to mamy kazania o wszystkim, włącznie z ekologią, tylko nie o katechizmowych prawdach wiary i elementarnych zasadach etyki katolickiej. W parafiach najważniejsze jest, żeby księża i wierni się dobrze czuli, byli zadowoleni, żeby było przyjemnie. Taki "kościół" milusińskich, gdzie uczucia są najważniejsze. A że dusze giną? A co tam, byleby nam było miło.
Już w samym tekście jest sformułowanie "... czuje się związana ...", czyli uczucia najważniejsze, nie katolicka wiara i moralność.
Co do samych młodych ludzi, problem opisano w raporcie Pew R.C., młodzi ludzie są związani z kościołem tak długo, jak mają na nich wpływ rodzice. Rodzice są związani z Kościołem, bo miał wielkie zasługi przy zmianie ustrojowej. Młodzi nie rozumieją tych zasług, bo czasy komuny to jakaś prehistoria, dlatego nie widzą potrzeby religijności w takim stopniu jak osoby starsze. W momencie, gdy znika kontrola rodzicielska znika też potrzeba chodzenia na mszę. Religijność natomiast jest zakorzeniona głęboko, młodzi szukają własnej drogi do religijności także poza Kościołem. I żadne hasła w stylu "poza Kościołem nie ma zbawienia" nie są w stanie ich przekonać, bo młodzi ludzie są indywidualistami i coraz częściej patrzą krytycznie.
To co Kościół winien czynić, to ewangelizować i głosić Dobrą Nowinę. Tyle, ze komu dziś w XXIw to jest naprawdę potrzebne?
To zależy - gdy ludzie wynajmują wspólnie mieszkanie i na tym się kończy ich wspólnota to raczej wątpię aby była mowa o grzechu. Ale jak mieszkają we wspólnocie ala małżeństwo, to choćby nie sypiali ze sobą warto się zastanowić, czy udawanie małżeństwa (wspólne gospodarstwo domowe) nie jest grzechem przeciw sakramentowi małżeńskiemu. Ale tutaj pomocna będzie rozmowa ze spowiednikiem.
Warto też przemyśleć na ile wspólne mieszkanie nie jest zgorszeniem (w sensie biblijnym).
Seks jest super, ale co sie wydarzy, gdy pojawi sie nieoczekiwanie dziecko, a seks uprawiały w sumie też dzieci. Bez zawodu, bez wykształcenia, bez poczucia odpowiedzialności za siebie i za dziecko. Proste - chcesz uprawiać seks, najpierw podejmij odpowiedzialność za rodzinę.
Zresztą czy któreś z przykazań przeczy zdrowej logice, czy logicznemu myśleniu? Problem leży w tym, co my katolicy zrobiliśmy z Dekalogiem i co my katolicy przekazujemy swym dzieciom.
"Dzisiaj nie ma już Francuzów, Niemców, Hiszpanów ani nawet Anglików,
niezależnie od tego, co inni o tym mogą mówić; są jedynie Europejczycy.
Wszyscy mają ten sam gust, te same życzenia, te same zwyczaje,
bo nikt z nich nie był regionalnie kształtowany przez specyficzne instytucje.
Będąc w tej samej sytuacji, wszyscy będą czynili to samo,
będą sie zwali bezinteresownymi będąc łajdakami; będą głosili interes publiczny,
myśląc wyłącznie o sobie; będą chwalili umiarkowanie, życząc sobie bogactwa jak Krezus.
Nie dążą do niczego poza luksusem, nie tęskną za niczym poza złotem;
będąc pewni, że pieniądz spełni im najgłębsze ich życzenia, są gotowi,
sprzedać się pierwszemu, który im pieniądze oferuje.
Co to ich obchodzi, komu służą i jakiemu prawu podlegają?
Jak znajdą pieniądze na kradzież i kobiety do uwiedzenia,
będą się w każdym kraju czuli jak u siebie w domu."
Jak widać przestroga nie skutkowała u zadufanych paniczyków: https://filspol.files.wordpress.com/2009/10/ortega-y-gasset-jose-bunt-mas.pdf
A czy nie do tego dążył św. Paweł mówiąc, że "A tu już nie ma Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego"?
Mi idea, w której bariery etniczne i narodowościowe znikają bardzo się podoba, w końcu mamy strzec się wszystkiego, co nas rozdziela.
To chyba dobry owoc.
"Owocem" unii europejskiej jest nachalna propaganda homoseksualna, propaganda grzechu, "związki" czyli życie bez Boga "na kocią łapę". A co do "pokoju" to ja dziękuję za takie pokojowe przejmowanie dusz na rzecz diabła jak czyni to lewica. Obwinia Pan księży ale to rodzina powinna ugruntować w młodym pokoleniu wiarę. Jeśli tego nie ma to nawet całe pokolenie świętych kapłanów nic nie zdziała. Jezus czynił wiele cudów a współcześni mu faryzeusze i uczeni w Piśmie twierdzili że czyni to mocą diabła. Byli ślepi na prawdę dla własnej wygody. Bo wygodnie było im żyć w grzechu, zupełnie tak jak wielu nam współczesnym. Będzie Pan usprawiedliwiać teraz faryzeuszy, może krytykować Jezusa? Bo młodzi (i nie tylko oni) odchodzą od Boga bo tego chcą! Mają własną wolę i wybierają potępienie bo wygodnie im żyje się w grzechu. A świat klepie propagandę że to wina księży, polityków, czasów itd. I co z tego że mówią że wierzą w Boga ale nie w Kościół? Diabeł też wierzy w Boga (nawet więcej - ma pewność) - i co z tego wynika?
Myślisz że ci co odchodzą od Boga to się modlą? Wcale się nie modlą, chyba że akurat czegoś potrzebują. Jak jest dobrze to nie pomyślą o Bogu który ich cały czas kocha nawet przez moment. Ale tacy jak ty potrafią całą winę zganiać na księży. Ja też spotkałem w swoim życiu niegodnych księży, i co z tego? Wybrałem Boga i Kościół bo to Jezus założył Kościół i go prowadzi. Nieraz nawet rękoma niegodnych! Kocham Boga i staram się wszystko postrzegać przez miłość do Niego. Jeśli by tak ludzie postępowali to żadna grzeszna propaganda nic by nie wskórała!
Pytanie po co komu wiara, skoro ograniczą sie ją do emocjonalnych uniesień, skoro poziom wiedzy religijnej wielu wiernych dorosłych jest zbliżonych do dzieci przed I Komunią św.
Idąc dalej, to w ilu współczesnych rodzinach dzieci mogą ze swoimi rodzicami podyskutować otwarcie o religii, wierze. A w ilu dominuje jedynie narzekanie na księży, biskupów, Kościół.
Jedno pozostaje niezmienne - publiczne samozadowoleniu wielu przedstawicieli Kościoła. Pytanie z czego, skoro owocami ewangelizacji jest odejście od wiary katolickiej pozostanie otwartym.
A co do antyklerykalizmu to jestem zadeklarowym antyklerykałem. Uważam, że nakładanie kolejny obowiązków na księdza prowadzi właśnie do tego, co mamy dziś, czyli do budowania z parafii miejsca usług religijnych a nie wspólnoty. Obecnie jest czas świeckich, którzy mogą i winni zadbać o wspólnotę parafialną. Oczywiście za zgodą proboszcza. Oczekiwanie, że ksiądz zrobi kończy sie pustymi ławkami w kościołach.
Ani podstawowej wiedzy, jak zachować sie w kościele, ani umiejętności doboru stroju. Ale a to przemądrzale wprowadzenie do czytań aby wierni wiedzieli o czym są no i modlitwa na uwielbienie na poziomie dzieci 8-10 letnich być musiała. Czy taki pomysł na kościół przyciąga młodych ludzi?
Oczywiście ze tak jest. Ale rodzi się pytanie czego zabrakło w formacji pokolenia rodziców czy dziadków, ze ich dzieci czy wnuki uciekają z Kościoła.
I rodzi sie proste pytanie, ilu dorosłych potrafi szczerze rozmawiać o wierze, religii z młodymi ludźmi. A ilu ucieka albo system nakazów i zakazów, albo w obojętności wobec postaw swych dzieci.
A że cały czas wspomina o wspólnotach oazowych i podobnych, bo rodzi się pytanie, czy właśnie poprzez formacje w tych wspólnotach pozbawiono pokolenia rodziców naturalnego młodzieńczego buntu. I dziś to pokolenie jest bezradne wobec naturalnego młodzieńczego buntu swego potomstwa.
tymi co do wspólnot w młodości należeli a tymi, co nigdy np. w Oazie nie byli?
W mojej skromnej ocenie takiej różnicy nie widać, czyli owoców tych wspólnot nie ma. I to jest jednak jakiś problem.
Przed dekady używano mętnego pojęcia "pokolenie JP2, a jedyna znana mi precyzyjna definicja była taka, że jest to pokolenie urodzonych po objęciu papiestwa przez K. Wojtyłę. Z pokoleniem tym wiązano gigantyczne nadzieje na "wiosnę Kościoła" i że wszystko zrobi lepiej. Teraz odejmując 40 od 2018 otrzymujemy 1978, czyli rok wyboru Wojtyły na papieża.
Historia jest najlepszym komentatorem do ludzkich nadziei i działań, kiedy zasiane ziarno wydaje owoce, ale nie zawsze mówi tak jednoznacznie.
Że wielu odrzuca swe zbawienie i idzie droga ku wiecznemu potępieniu?
To chyba powód do smutku i powód do stawiania pytania co sie zrobiło, aby wielu było zbawionych?
I jeszcze jedno - mylisz życie przed Chrystusem z życiem katolika.
„Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić.
Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni.
Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zugot
https://pl.wikipedia.org/wiki/Tannaici
…
W Talmudzie nauczyciele poszczególnych generacji dyskutują miedzy sobą. Nauka ogólnie jest według większości. Sprzeczne opinie pozostają. Następne generacje postępują tak samo, nie unicestwiając wniosków poprzednich generacji. Tak jak sie buduje dom: piwnica, parter, piętra, jedno na drugim. Możemy sie z tego uczyć. To jest postęp. Niestety jak na razie są tłumaczenia na angielski, francuski i niemiecki, polskie jest dopiero w opracowaniu. Polecam. Nie lękajcie się ...
Maly przykład. Skąd znamy "miłuj bliźniego swego, jak siebie samego"? Z ewangelii? Tak, ale dokładnie taki przekaz dał rabbi Hillel w 1. wieku p. Chr., jak czytamy w Talmudzie, dodając: "Idź i ucz się!".
A że ona następuje - to potwierdzam jako nauczyciel. Są klasy w mojej szkole, gdzie na religię chodzi 8-10 osób (na 36), choć są i takie, gdzie chodzi 28-30. Ale po prawdzie - gdzie nie przyłożę ucha, to słyszę, że podczas religii głównie gra się w karty (tak, uogólniam, bo znam też księży rzetelnie pracujących). Gra w karty za tę samą wypłatę, jaką inni nauczyciele dostają za solidnie przeprowadzone lekcje? Uczniowie widzą takie rzeczy.
Problem jest naprawdę bardzo złożony. Nie sądzę przy tym, by powrót do konserwatyzmu i grzmienie na amoralność - jakiej się tutaj wielu domaga - byłyby sposobem na powstrzymanie laicyzacji. Na coś takiego młodzi po prostu wzruszają ramionami. Tak samo nic nie da samo przywrócenie religii "do salek" parafialnych, parafia nie działa "magicznie". Żyjemy w czasach internetu, smartfonów, nie odizolujemy młodych ludzi od świata. Żyjemy także w czasach, gdzie oferta świata jest bogata i nawet "chodzenie na religię do salek" jako rozrywka już nie przyciąga (a sądzę, że tak było w spokojnej rzeczywistości Polski dawnej i małomiasteczkowej).
W moim odczuciu jedyną rzeczą, która może osłabić laicyzację jest powrót do sacrum. Do ciszy, kontemplacji. Tego dzisiejszy świat nie oferuje, a tego - wyciszenia - młodzi ludzie szukają. Wiem, to utopijne, ale może to jest jakaś droga?
I podziękujmy Bogu za nasz Kościół święty i za kapłanów, a kapłanom za ich ofiarę, bo w Polsce mamy bardzo łatwy dostęp do Pana Jezusa i czasem może się zdarzyć, że możemy tego nie doceniać.
Rzekła Samarytanka :
"Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga"
Odpowiedział Jezus :
"Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie" (J 4, 20 -23)
Tak mówi Pan:
"Niebiosa są Moim tronem,
a ziemia podnóżkiem nóg Moich.
Jakiż to dom możecie Mi wystawić
i jakież miejsce dać Mi na mieszkanie?" (Dz 7,49 = Iz 66,1)
"bezmyślnie rzucać wyrwanymi z kontekstu fragmentami Biblii"
co "bezmyślnie"?
na jakiej podstawie tak twierdzisz?
co zostało "wyrwane" i z jakiego "kontekstu"?
wpierw piszez o jakiejś "współodpowiedzialności" bez dowodu a potem ubliżasz