Baśniowa opowieść z pogranicza buddyzmu i hinduizmu.
Dorotę Sumińską, szufladkuje się najczęściej jako autorkę audycji i książek o zwierzętach. Bo też w tej dziedzinie jest prawdziwą ekspertką. Na swoim koncie ma jednak także inne publikacje – ot chociażby „Uśmiech gekona”, bardzo osobisty przewodnik po Azji – kontynencie, który odwiedza i zwiedza od wielu, wielu lat. Teraz natomiast napisała powieść. Także „azjatycką”, bo akcja „Rani z Sigiriji” toczy się na baśniowej wyspie Sri Lance.
Opowiedziana w książce historia zaczerpnięta została z dawnej, lankijskiej legendy, ale w trakcie lektury, raz po raz, uświadamiamy sobie, że nie jest to kolejna, sztampowa opowieść o pięknych księżniczkach, pałacowych intrygach, czy czarodziejskich lustrach. U Sumińskiej jest coś więcej.
Po pierwsze: zachwyt nad światem flory i fauny (zapomnijcie o nudnych opisach przyrody). Po drugie: spora wiedza na temat tamtejszych kultur, cywilizacji i religii, a więc, przede wszystkim, buddyzmu i hinduizmu.
Jednym z głównych bohaterów powieści jest małpi bóg Hanuman, a czyli ten, którego spotykamy także na kartach „Ramajany” – świętego tekstu hinduizmu. W pewnym momencie słyszymy nawet o „praczasach, kiedy Hanuman gościł na wyspie. Służył Ramie i gdy straszny demon Rawana porwał Sitę – żonę Ramy, na wyspę zwaną dziś Sri Lanką, Hanuman podążył za nim”. To właśnie pokrótce streszczona historia z „Ramajany”, którą Dorota Sumińska wplata w tekst swej powieści, a w której pojawiają się również astrologowie, czciciele domagającej się krwawych ofiar, hinduskiej bogini Kali oraz - przede wszystkim - buddyści.
„Buddyzm zakorzenił się tu już w IV albo – jak twierdzą niektórzy – w II wieku przed naszą erą, kiedy to na wyspie zaczął się okres rządów buddyjskiego państwa syngaleskiego ze stolicą w Anuradhapura. Wybudowano wtedy ogromne stupy (…) Do dziś czczony jest król Parakramabahu I. Przede wszystkim za zunifikowanie buddyzmu” – pisała autorka we wspominanej już książce „Uśmiech gekona. Azja jakiej nie znacie”. Relacjonowała w niej także m. in. swoją wizytę w świątyni Sri Kaiawasanathor Swami Devasthanam.
„Świątynia liczy pięć tysięcy lat. Namalowane na ścianach dni z życia Buddy otwierają drzwi w przeszłość (…) ja wpadłam w rodzaj transu. W świątyni nie było nikogo poza nauczycielem, stróżem i nami. Ze ścian patrzyły uśmiechnięte oczy, setki oczu. Wszystkie obiecywały coś dobrego. Spokój. Taki niczym niezmącony ład. Bez walki, bez bólu i strachu”.
Coś z tamtych przeżyć i doświadczeń odnajdujemy także w „Rani z Sigiriji”. Są setki małpich oczu, śledzące bohaterów, jest buddyjski kodeks religijny, w którym „krzywda wyrządzona zwierzęciu i dziecku to najcięższe przewinienie”, jest wreszcie królewicz Kassapa, którego nazwano tak na cześć przyjaciela Buddy, mnicha „który wyrzekł się wszelakich ziemskich uciech i podążał drogą buddyjskich cnót”. Zwał się Maha Kassapa.
Wszystko to bardzo przystępnie podane i ciekawie pożenione z baśniową historią o swoistej „Tarzance” (dziewczynie wychowanej przez małpy) oraz o człowieku, któremu zamarzyło, by zostać bogiem bogactwa. By zbudować (przywodzący na myśl biblijną wieżą Babel), pałac sięgający nieba.
Podsumowując: lektura idealna dla czytelników naszego serwisu www.religie.wiara.pl
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?