- Ale tu się nie ma czego bać. Nie wybieramy sobie duszy. My nią jesteśmy!
– Czy twoja babcia robiła pączki na Boże Narodzenie? – odezwał się wreszcie i ze smakiem nadgryzł rumianą skórkę lukrowanego wypieku.
– Nie pamiętam. Chyba nie. Byłam mała, jak umarła – odparłam bez emocji.
Z minuty na minutę czułam się coraz gorzej. Tak jakby całe to spotkanie pozbawiało mnie witalności, okradało z sił. Nic z tego nie będzie. Pożałowałam, że się dałam namówić Marcie. Głupi pomysł – desperacka próba złapania się czegokolwiek, co wyznaczy mi w życiu azymut.
– Znam kobietę, która odkryła swoje żydowskie pochodzenie tylko przez pączki. Mmm, te są znakomite – dodał z uznaniem, głośno mlaszcząc i oblizując opuszki palców. – Tłuste pączki i placki robi się na Chanukę. Wiedziałaś? W skrócie symbolizują olej, a on jest związany z tym świętem. A Chanuka wypada mniej więcej w tym samym czasie co Boże Narodzenie. Zdarzało się kiedyś, że osoby, które przechodziły na katolicyzm, głównie dlatego, żeby się ratować, choć nie tylko, świadomie lub podświadomie nawiązywały do żydowskiej tradycji jakimiś drobnymi zwyczajami, nietypowymi zachowaniami. I potem te rzeczy wychodziły w najmniej oczekiwanych momentach. Nazwiska dawno były zmienione, a takie drobiazgi, małe gesty, zostawały w rodzinie przez zasiedzenie na długi czas i nieświadomie były przekazywane z pokolenia na pokolenie jak szyfr, jak tajna informacja. Jak te chanukowe pączki, które babcia tej kobiety piekła na Boże Narodzenie. To niesamowite, jak wielu Polaków ma domieszkę żydowskiej krwi, nawet o tym nie wiedząc. To bardzo częste.
– Ciekawa historia. Ale ja naprawdę nie z tym przyszłam. Nie mam zamiaru tropić tej „domieszki”, nawet gdybym znalazła ku temu powody. Mówię szczerze. To bezcelowe i nieracjonalne – zniecierpliwiłam się na dobre i niestety dałam to po sobie poznać.
– Mówisz jak buchalter. A przecież nie tylko rozum dostajemy od Boga, ale też serce. Czasem to się czuje wbrew papierom i oficjalnej wersji. Wiesz, że nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś, kto prosił o spotkanie, nie okazał się w końcu Żydem? Nawet jeśli tylko w wymiarze duchowym. Oczywiście to nie jest zasada, masz rację, że nic na siłę, a ja nie trzymam się jej ślepo. – Uraczył mnie uśmiechem Sfinksa.
– Co to znaczy „w wymiarze duchowym”?
– Przecież wiesz, że wędrówka dusz to odwieczne prawo kosmosu. Wiesz to? I nawet teraz, w pędzącym dwudziestym pierwszym wieku, istnieją dusza i duch. Choć niektórych dziwi to bardziej niż sztuczna inteligencja. – Znowu się roześmiał, rozbawiony moją naiwnością.
– Judaizm dopuszcza reinkarnację? Wiem, że hinduizm…
– Gilgul neszamot. – Podniósł palec do policzka, a ja na dźwięk znajomych słów skamieniałam, jakby to było jakieś zaklęcie. – Gilgul.
– Słyszałam to już. – Moje serce gwałtownie przyspieszyło, dając znać, że istotnie dostałam je od Boga, podobnie jak rozum. – Gilgul… – szepnęłam, przywołując swoje obłąkańcze przeżycia z Brooklynu. – Co to znaczy?
– Dusza. Wędrówka dusz – zaśmiał się lekko zażenowany moją konsternacją. – Nie powinniśmy lekceważyć snów, przeczuć, nawet najbardziej irracjonalnej z pozoru więzi.
Spojrzał na mnie w taki sposób, jakby doskonale wiedział o moim spotkaniu ze starym chasydem, jakby tam wtedy w ogóle był, tuż za kotarą moich rojeń, i wszystko skrupulatnie obserwował, choć wydawało się to tylko moim szaleństwem (zaraz, zaraz, ale czy nie szaleństwem właśnie jest wiara w wędrówkę dusz w dwudziestym pierwszym wieku?).
– Czyli jednak dybuk. – Zadrżałam teatralnie, choć dreszcze, które mną wstrząsnęły, nie były wystudiowane.
– To jednak bardziej skomplikowane. Jakby to powiedzieć, żebyś zrozumiała… Dybuk – wzniósł oczy do sufitu – to może być nagłe nawiedzenie. Gilgul to dusza, która trwa w ciele przez całe życie. Jest jeszcze ibbur, jakby chwilowe zapłodnienie przez inną duszę.
– Zapłodnienie przez duszę?! O Jezu! – wymknęło mi się. – To znaczy: O boże!
Poczerwieniałam, a on kolejny raz zarechotał z mojej niezręczności, którą byłam bardziej przejęta, niż powinnam (śmiał się wyjątkowo często. Może faktycznie palił ziółka?).
– Ale tu się nie ma czego bać. Nie wybieramy sobie duszy. My nią jesteśmy!
– To co ja mam począć? Choć może w kontekście tej duszy na poczęcie jest już za późno… – plotłam otępiała.
– Dybuka trzeba wygnać egzorcyzmami, bo to jest zły duch. To pewne. Ale nie wygląda mi na to, żebyś go miała. – Znowu śmiech.
– Zresztą żydowskie dusze odnajdują się w wielu polskich rodzinach. Ja tego nie lekceważę. Ja jestem jak rybak. O, jak Jezus, co mnożył ryby. – Puścił oko.
– To przez całe wieki była wspólna kraina, więc te dusze muszą się tu odradzać, trzeba je łowić, być rybakiem. Mogą się odradzać w tej samej rodzinie, u dalekich krewnych, sąsiadów, polskich sąsiadów.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?