- Ale tu się nie ma czego bać. Nie wybieramy sobie duszy. My nią jesteśmy!
– Naprawdę?! Nawet u sąsiadów? Niesamowite! To samo o geograficznej prawidłowości wędrówki dusz mówił mi barman na Manhattanie. A ja to zlekceważyłam.
– Też był Żydem? – zapytał serio.
– Gdzie tam! Transwestytą. Anida Greencard, afroamerykańska barmanka, a raczej barman w klubie go-go z półnagimi Azjatkami, gdzie serwuje się pyszne drinki typu „pink pussy”.
Wyszczerzyłam się głupkowato na samo wspomnienie surrealistycznego wieczoru z Nataszą, tak jakbym banałem chciała odpędzić te wszystkie zawisające teraz nade mną upiory i zjawy.
Jednak widok rabina, próbującego zrozumieć sens tego kuriozalnego opisu, przywołał mnie do porządku. Podobnie jak chłodzące, biblioteczne zielenie klasycznego wnętrza kawiarni Bliklego (chyba trochę przeszarżowałam ze szczegółami, a rabin może i pali skręty, ale niekoniecznie przy Pink Pussy).
– To co ja mogę zrobić? I jeszcze… niepokoi mnie, że wciąż śni mi się dziecko, nie moje dziecko, które gubię, które gdzieś zaginęło, którego szukam. Śni mi się kobieta, którą nie jestem, choć potem na jawie nie wiem, czy aby na pewno nią nie jestem. Nie byłam… Wciąż czuję jakiś dygot, głód. Jakby brakowało mi jakiegoś elementu. Nie umiem się uspokoić.
Rabin przez chwilę nie odpowiadał, jakby w ogóle nie usłyszał tego histerycznego wyznania, i trwał nieporuszony, z niewidzącym wzrokiem utkwionym w witrynie.
– Idź za tym, co daje pewność – odrzekł wreszcie. – Za sercem. W tym tkwi tajemnica. Musisz iść drogą wolną od lęku. I być z tym, kto daje ci poczucie siły. Kiedyś ty szukałaś swojego dziecka, a teraz ono szuka ciebie. Pozwól mu się znaleźć.
Siedzieliśmy w milczeniu; ja zbierałam palcem niebieskie nasiona maku i tycie okruszki ciastek z talerzyka, a rebe pochłaniał kolejny zamówiony pączek. Czy pączki są w ogóle koszerne, nie smażą ich czasem na smalcu?
– I co to znaczy: „Pozwolić się znaleźć?”. Ale jak? Przecież cały czas to robię.
– Chciałabyś coś jeszcze wiedzieć, Zofio? – Zerknął na swój traperski zegarek.
– Nie, nie. Oczywiście kończymy. Rabin się spieszy…
– Nie. W ogóle się nie spieszę. Wcale. Po prostu chcę dać ci czas, bo wszystko już powiedziałem. Teraz to ty musisz znaleźć chwilę, aby tego posłuchać – powiedział tak, jakby doskonale wiedział, że zamiast skupić się na tym, co mówił, za moment drżącymi dłońmi chwycę pod stołem telefon i otworzę wiadomość od Rafaela. – Przemyśl to sobie i po prostu zadzwoń, jak poczujesz potrzebę, OK? Masz mój numer.
– OK.
– Na razie jestem na miejscu. – Sięgnął po portfel, by mimo moich protestów uregulować rachunek. – I nie przejmuj się tak bardzo tym wszystkim. Życie to nie Golem ani inne nieme kino, he, he. Masz w nim coś do powiedzenia.
Znowu się zaśmiał, nienaturalnie głośno i zaraźliwie.
– Bardzo dziękuję. – Stałam na baczność, gdy wkładał sportową kurtkę.
– Nie ma za co. Aha, i mazel tow! Przyjdź jutro do synagogi na powitanie nowego roku.
– Jutro? – Znowu ciarki.
– Tak. Jutro. Po zachodzie słońca zaczyna się Rosz Haszana. Marta ci powie, co i jak.
– Rosz Haszana, wiem, wiem. Obchodziłam w zeszłym roku, w Nowym Jorku.
Na wyrost celebracją nazywam zwykłą kolację z rosołem u Rafaela. Ale zaraz, przecież właśnie rok temu w czasie Rosz Haszana błądziłam po Borough Park, wzywając na próżno rabina.
– O widzisz, ja też byłem wtedy w Nowym Jorku. Byliśmy blisko! – wykrzyknął, jakby czytał w moich myślach. – W takim razie w tym roku obchodzimy w Warszawie. Mam nadzieję, że wspólnie.
– Dziękuję, naprawdę. Postaram się być. – Pożegnałam się silnym uściskiem dłoni, ze wzbierającą słabością w środku.
Opadłam oszołomiona na krzesło. Skąd tyle zapętleń i koincydencji? Czy to ja nakładam na rzeczywistość sensy, czy to ona mi je podpowiada? To, co powiedział rabin, było równie fascynujące co niepokojące. A jednocześnie przecież nie było dla mnie niczym nowym w moim ciągłym szukaniu racjonalnego potwierdzenia na wszytko, bo znakom nie umiałam w pełni wierzyć. Dlatego silniejsza od metafizyki była znowu fizyka, a w zasadzie chemia, która nie pozwalała mi zapomnieć o Rafaelu. Choć przecież moja iluzja z nim nie trwała nawet roku, choć miała być wszystkim, miała być początkiem nowego świata. Zupełnie jak z pierwszym człowiekiem i iluzją życia w Edenie, gdy Bóg stwarzał świat, czego rocznicę mamy świętować już jutro.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?