Kiedy po raz pierwszy spotkałem się w Indiach, Nepalu i Japonii z chrześcijanami (nie wyłączając księży katolickich), którzy uważali się równocześnie za chrześcijan, buddystów i hinduistów, miałem z początku wrażenie, że jest to absurdalny synkretyzm. Dopiero później zrozumiałem, że...
Przez wiele lat uczestniczyłem w spotkaniach na kilku kontynentach z takim właśnie zamiarem i pod tym sztandarem. Ale w ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości, z których chciałbym się zwierzyć.
Czy w trakcie wielu konferencji międzyreligijnych nie chodzi bardziej o spotkania elitarnego klubu „dialogistów”, którzy już dobrze się znają, czytają nawzajem swoje książki, wszystko, co istotne, już dawno sobie powiedzieli, i tylko to powtarzają? Między sobą dobrze się rozumieją, znacznie lepiej niż z „szeregowymi wierzącymi” – a tym bardziej z fundamentalistami i fanatykami w swoich własnych „obozach”. Czy ich wzajemne dyskusje mają w takim wypadku jakiś realny wpływ na życie, sposób myślenia i postępowania milionów „zwykłych” chrześcijan, muzułmanów, żydów, buddystów, hinduistów, sikhów…?
W związku z „dialogiem międzyreligijnym” nasuwa mi się jeszcze jedna wątpliwość, sięgająca znacznie głębiej, a mianowicie do podstawowego pytania: czy w ogóle istnieje religia? Innymi słowy: czy istnieje coś, co jest naprawdę wspólne dla tych wszystkich różnych zjawisk, które przywykliśmy zagarniać do wspólnego zbioru i określać słowem „religia”? Czy skala zjawisk, którą tym słowem określamy, nie jest na tyle zróżnicowana, że ta kategoria przestaje mieć znaczenie? Czy jest coś, co te zjawiska łączy, a jednocześnie odróżnia od tego, co możemy uznać za „niereligijne”?
Niektórzy proponują nieużywanie pojęcia religii w liczbie pojedynczej i mówienie tylko o religiach w liczbie mnogiej. Ale i ten krok nie rozwiałby moich wątpliwości. Czy w realnym życiu – nie tylko w leksykonach – istnieją jakieś „religie”? Kiedy mówimy o chrześcijaństwie, islamie, hinduizmie, czy te kategorie nie są jedynie intelektualnymi konstrukcjami, „idealnymi typami”, teoretyczno-myślowymi modelami, w które próbujemy wtłoczyć mnóstwo całkowicie różnych zjawisk? Wszystkie te systemy są z jednej strony wewnętrznie różnorodne, z drugiej zaś coraz bardziej się przenikają i nawzajem na siebie oddziałują.
Jednym z wielu przykładów mogą być trudności, na jakie natknęły się posoborowe gremia zajmujące się dialogiem międzyreligijnym, gdy w kontekście chrześcijaństwa chciały zaliczyć judaizm do „obcych religii”. Co by jednak pozostało z chrześcijaństwa, gdybyśmy usunęli z niego wszystko, co „żydowskie”, jak próbowali to uczynić niektórzy chrześcijanie od Marcjona po Deutsche Christen, niemieckich luteran kolaborujących z nazizmem? Święty Paweł nie traktował judaizmu i chrześcijaństwa jako dwóch religii obok siebie, ale uważał za latorośl wszczepioną w pień judaizmu.
A jak wyglądają relacje między chrześcijaństwem a islamem? Czyż chrześcijanie przez wieki nie uważali muzułmanów za heretycką sektę, a nie za „inną religię”?
Kiedy po raz pierwszy spotkałem się w Indiach, Nepalu i Japonii z chrześcijanami (nie wyłączając księży katolickich), którzy uważali się równocześnie za chrześcijan, buddystów i hinduistów, miałem z początku wrażenie, że jest to absurdalny synkretyzm. Dopiero później zrozumiałem, że dla tych chrześcijan „hinduizm” i „buddyzm” to nie są obce religie, lecz kultury, w które chrześcijaństwo się wciela, podobnie jak w Europie wcieliło się w kulturę rzymską, grecką, celtycką, germańską czy słowiańską. Czy możemy wyraźnie oddzielić kulturę od religii? Przecież koncepcja religii jest wynalazkiem zachodnim, języki niezachodnie nie mają odpowiedniego ekwiwalentu tego słowa...
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Listy do papieża. Zachęta do szukania nowych dróg". Autor: ks. Tomáš Halík. Wydawnictwo WAM
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...